W najnowszym numerze kwartalnika „Cineaste” (2/2009) znalazł się długi wywiad z Anne V. Coates, montażystką Lawrence’a z Arabii (1962). Fascynująca lektura dla każdego, kto – jak piszący te słowa – zna Lawrence’a… na pamięć. Tutaj tylko dwie rewelacje:
[Coates:] „Wątpię, byśmy wpadli na to [z Davidem Leanem], gdybyśmy montowali ten film dzisiaj z użyciem komputerów. Ponieważ pracowaliśmy z taśmą, te dwa ujęcia były ze sobą sklejone w materiałach roboczych, a na przejściu było zaznaczone pisakiem miejsce, w którym laboratorium miało dodać przenikanie. Ale kiedy obejrzeliśmy to na ekranie, zobaczyliśmy z Davidem cięcie i bardzo podekscytowała nas możliwość przejścia bezpośrednio od zapałki do wschodu słońca. Popracowaliśmy nad kilka możliwymi wersjami tej sklejki i obejrzeliśmy ją raz jeszcze. Pomysł wciąż wydawał się świetny, ale David powiedział mi: «To jeszcze nie jest doskonałe; weź to z powrotem, Annie, i uczyń doskonałym». Wzięłam i wycięłam dosłownie dwie klatki (…) z pierwszego ujęcia.”
(2) Coates przyznaje, że ogromny wpływ na liczne skoki montażowe w tym filmie (nie tylko powyższy), jak i na liczne momenty, w których dobiegający zza kadru dźwięk przynależy chronologicznie następnej scenie, wprowadzając ją audialnie – otóż ogromny wpływ na to wszystko miała francuska Nowa Fala i odważny montaż zastosowany przez Godarda w Do utraty tchu (1959).
To dla tych wszystkich, którzy mają Lawrence’a… za ramotę. W istocie jest to jeden z najwspanialej opowiedzianych i najbardziej nowoczesnych filmów w historii kina.
Zainspirowany tym wpisem, mam zamiar – wstyd przyznać – odwiedzieć tę pustynę po raz pierwszy!
OdpowiedzUsuńGo for it, as soon as you find a 217-minute slot in your day :-)
OdpowiedzUsuńOh, I have many such slots almost every day, believe me! :)
OdpowiedzUsuńsuper blog o filmach
OdpowiedzUsuń