Ocena: **
Matka Teresa od kotów jest wystarczająco niepokojąca, by zbałamucić i nie dość prawdziwa, by przetrwać. Film o tak starannej konstrukcji siłą rzeczy błyszczy na naszym graciarskim podwórku, ale ten połysk nie przekłada się na rzeczywistą wartość.
Łatwizna polega na umieszczeniu w centrum akcji zabójstwa dokonanego w moralnej próżni. Jest to najwygodniejszy skrót do zdobycia plakietki z napisem „bezlitosna wiwisekcja zła”, a jednocześnie posunięcie wysoce ryzykowne. Pierwszym wybitnym filmem na ten temat było bodaj Pretty Poison (1968) Noela Blacka; pierwszym arcydziełem: Badlands (1973) Malicka. Ostatnio amoralny mord staje się pieszczochem kina artystycznego (największa w tym zasługa Michaela Hanekego, który w Funny Games [1997] pokazał, że nie trzeba się trapić takimi bzdetami jak motywacja, postać, psychologiczne i sytuacyjne prawdopodobieństwo, etc).
Sala nie zrobił filmu eksploatacyjnego – a tym właśnie: intelektualnym exploitation, jest twórczość Hanekego – ale jego Matka Teresa… jest zbyt zajęta nabijaniem sobie punktów za „skomplikowanie”, by dostarczyć solidnych podstaw, na których komplikacje mogłyby się wspierać. Film sugeruje multum możliwych motywów dla zbrodni – od seksualnych po diaboliczne – ale nie kłopocze się odpowiedzią na najprostsze pytania, w typie: skąd się wzięła Teresa…? Dlaczego ubiera się i maluje tak starannie; tak grzecznie? Ułożona Ewa Skibińska i znoszony Mariusz Bonaszewski (w roli Huberta) to najbardziej niewiarygodna para w kinie ostatnich lat, a ich więź wyjaśniona zostaje jedynie dwiema żenującymi scenami erotycznymi – jedna polega na dyszeniu w ucho, druga nakręcona jest przez wymyślny filtr z rozmazanych traw, który zrobiłby furorę wśród fanów sagi Zmierzch (2008–?).
Mimo, że pieczołowitość realizacji i montażu uruchamia w recenzencie odruch obronny (tak rzadko mamy do czynienia z rodzimym filmem o podobnej zmyślności), koniec końców bardzo trudno jest ukryć rozczarowanie. Czy naprawdę sztuka ma polegać na stawianiu trudnych pytań i sięganiu po gotowe odpowiedzi w typie „wykorzystywanie seksualne”, „Afganistan”, „przemoc w rodzinie”…? Sala kokietuje w wywiadach rzekomą powściągliwością w stawianiu diagnoz, ale jego film stanowi całość zbyt wiotką, by udźwignąć cokolwiek poza banałami. Obrońcy filmu będą twierdzić, że na tym polega reżyserska strategia: że idzie właśnie o kumulację półprawd, która mówi coś o otaczającym nas, ulepionym z półprawd świecie. Dla mnie jednak film musi przede wszystkim dowieść własnej nośności i dyscypliny, bym mógł rzucić się w podobne interpretacje.
Jak nie znoszę Hanekego, tak uważam go za wybitnego reżysera. O Sali na razie nie mogę powiedzieć niczego podobnego. Bałamucić też trzeba umieć.
Otóż to - zwróciłam już dość dawno uwagę że wielu reżyserów nie może się oprzeć tworzeniu takiej ,,moralnej pustki" gdzie zbrodnia jest nie tylko możliwa ale i niemożliwa do powstrzymania. Zło piętrzy się za każdym rogiem, i wszystko jest mroczne itd. Tymczasem wydaje mi się że dużo bardziej przerażające jest zło dziejące się w zwykłym świecie a nie takim nienaturalnie jednoznacznym ( przynajmniej odniosłam takie wrażenie) - tylko chyba taki film zdecydowanie trudniej nakręcić
OdpowiedzUsuńCześć Michał,
OdpowiedzUsuńpozwól, że wdam się z Tobą w skromną polemikę.
Przede wszystkim, nie widzę u Sali skomplikowania, przynajmniej nie na poziomie prowadzenia narracji. Odwrócona chronologia nie wydaje się tu być przesadną atrakcją, a już na pewno nie służy manipulowaniu naszą percepcją, ma raczej na celu... ha, no właśnie, umyślne odkrywanie kolejnych banałów. Początek filmu zwiastuje pewne zbieżności z 'Długiem' Krauzego, ale im dalej w las, tym mniej znajomych drzew.
Dlaczego zabili? Bo świat jest zły, niegodziwy, bo Afganistan, bo to, bo tamto... ? Nie, rozrzucając kolejne tropy, Sala świadomie operuje kliszami, zakorzenionymi w masowej świadomości aksjomatami życia i... zbrodni. "Powody", które leją się z ekranu jeden za drugim to przecież czysto tabloidowy przegląd zabobonów, połączonych ze sobą w sposób dość umowny, pozbawiony psychologicznej konsekwencji. Zabrakło tylko gier komputerowych i Marilyna Mansona.
Całość widzę raczej jako koszmarną projekcję tych lejących się zewsząd sloganów i nachalnych prawd, niż próbę dostrzeżenia w nich jakiejś większej zasadności. Pasowałby tu cytat z Coppoli: "żadne z tych wydarzeń nie miało miejsca, ale każde się zdarzyło".
Być może jest to sugestia, że zło nie podlega łatwym definicjom, że jest już tylko pustą mitologią? Że jego źródeł należy szukać gdzieś indziej? W absurdzie, może chaosie... Czy morderstwo nie jest tu aby swego rodzaju rytuałem, pokrętną próbą wyzwolenia (raczej siebie niż matki) z całej tej wypełnionej kliszami rzeczywistości, która w pewnym momencie staje się po prostu nie do zniesienia? To niesamowite, ale napięcie w tym filmie narasta wraz ze stygnącymi emocjami. Na początku jest niewyjaśniona zbrodnia, jest kryminał, ale już pod koniec zostaje tylko poczucie, że cała ta banalna rzeczywistość gdzieś tam jest, funkcjonuje, czyha, może dopaść.
Film nie mniej upiorny, apokaliptyczny w swej wymowie, niż "Dom zły".
jak już mówimy o bałamuceniu (co za międzywojenne słowo!)to co z von Trierem? jego też nie lubi(sz)/ Pan?
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Piotrem, swoją mini-polemikę zawarłem w tetrycznej notce, która już niebawem powinna się pojawić na Esensji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Błażej
@Piotr - To, co piszesz, to kompletna, pełnoprawna interpretacja -- i ja ją szanuję. Ale nie widzę solidnego oparcia dla niej w samym filmie. Moim zdaniem Sala zatrzymuje się na poziomie banału i nie dokonuje syntezy, o której piszesz. Let's agree to disagree :)
OdpowiedzUsuń@ulik - Nie jestem fanem Von Triera, ale niektóre jego filmy (DOGVILLE, ANTYCHRYST) uważam za wybitne. Czy Von Trier jest bałamutny? Może. Ale jest przy tym arcymistrzem kina i łatwiej mi uwierzyć w to, że naprawdę interesują go problemy, o których opowiada.
blog o filmach
OdpowiedzUsuń