Niewielki, skromny, bardzo efektowny i wciskający się pod skórę film grozy rozegrany na opuszczonym w trakcie ferii uczelnianym kampusie. Żadnych mrugnięć i miłych dreszczy w typie OBECNOŚCI 2; po seansie chce się odruchowo wziąć prysznic, najlepiej z wody święconej. Żywy dowód na to, że można zbudować grozę bez jednego stwora CGI. Ja co prawda wolę horrory z bardziej nośnymi pomysłami fabularnymi (jak COŚ ZA MNĄ CHODZI), ale ZŁO WE MNIE to robota tak dobra, że aż cierpnie skóra. Fakt, że wyreżyserował go syn Normana Batesa (czyli Anthony'ego Perkinsa), dodaje mu dodatkowego smaczku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz