3 maja 2018

Śmierć Stalina (2017, Ianucci)



Ocena: 7/10

ŚMIERĆ STALINA to bardzo udany film. Armando Ianucci tak skutecznie nabił sobie biceps kręcąc polityczne satyry (od IN THE LOOP po serial FIGURANTKA), że przenesienie się do ZSRR lat 30-tych nie stanowi dlań żadnego inscenizacyjnego problemu.
Co najciekawsze, ta hiper-wisielcza, arcyczarna komedia o politycznym terrorze, gumowych kręgosłupach i wojnach podjazdowych tuż po odejściu "Wujka Joe", wcale nie wydaje się spoglądać w przeszłość. Przeciwnie, sprawia wrażenie proroczo wychyonej w przyszłość -- a na pewno mocno wsłuchanej w nasze tu i teraz.
Oczywiście śmiejemy się bardzo, kiedy bohaterowie dwoją się i troją, by nie podpaść Stalinowi i jakoś grać śliskimi pionkami na wiecznie ruchomej szachownicy. Kto by się nie śmiał; toż to Bareja skrzyżowany z maestrią dialogu rodem z YES, MINISTER...! Ale nie da się ukryć, że te same mechanizmy rozpaczliwej autocenzury powracają dziś w świecie, w którym w każdym momencie można zostać "wymazanym" równie skutecznie, jak wymazane są twarze ze zdjęcia w ujęciu ostatnim u Iannuciego. W świecie rządzonym tożsamościową histerią -- i zawiadowanym przez medialne (tudzież socialmediowe) sądy kapturowe -- panika i kalkulacja wzmaga się wprost proporcjonalnie do rozkwitu neopurytańskiej retoryki, obiecującej oczyszczenie rzeczywistości z elementów naruszających konsensus. (Ta retoryka, co ważne, kwitnie tak samo bujnie po obydwu stronach anachronicznie definiowanej barykady lewo-prawo -- obydwie czują taką samą potrzebę czystki, której parodię stanowi przecież "zablokowanie kogoś na FB".)
Oczywiście można przyjąć lekturę uproszczoną i uspokajającą, wmawiając sobie, że chodzi tu tak naprawdę o Trumpa i tzw. populizm (piszę "tzw" , bo jest to pojęcie używane czysto instrumentalnie, a nie deskryptywnie -- często zresztą przez ludzi skorych do poulizmu w sprawach im bliskich). Ale sprawa jest o wiele głębsza. Iannucci chcąc nie chcąc postawił przed zachodnią liberalną demokracją krzywe zwierciadło stalinizmu (znamienne: anglosascy aktorzy nawet nie markują rosyjskiego akcentu) i każe zapytać, na ile brak moralnej busoli i paniczny lęk przed skazaniem na (społeczny, a co za tym idzie: faktyczny) niebyt stanowi niezbywalny element robienia polityki w epoce Nowej Plemienności, w której obecnie żyjemy.
Zaskakujący film, nadspodziewanie aktualny i świetnie zrealizowany. Polecam. I marzę, by odbył się obowiązkowy seans dla naszych parlamentarzystów.

2 komentarze:

  1. Taki drobiazg - Stalin zszedł w 1953 roku, więc o jakich latach 30. tu mówimy?

    OdpowiedzUsuń