(...)
Raimi, podobnie jak David Cronenberg, jedynie markuje człowieczeństwo własnych bohaterów – przydziela im pewien zestaw cech, które pozwalają nam przewidzieć ich działania, ale niekoniecznie każe z nimi sympatyzować, czy naprawdę się o nich lękać (w trakcie seansu lękamy się bardziej o siebie, niż o nich). I tak Christina jest charakteryzowana od początku filmu poprzez swą rezolutność: gdy widzimy ją po raz pierwszy, słucha w samochodzie kursu poprawnej wymowy; zaraz potem stara się w pracy o awans. Kiedy dużo później decyduje się złożyć krwawą ofiarę z własnego kota (jasnowidz zasugerował, że może ją to uwolnić od klątwy), jej decyzja nie jest dla Raimiego przedmiotem współodczuwania, ale dowcipu. Christina chwyta za nóż i zaczyna szeptać: Kici, kici… – a my wybuchamy śmiechem, który uwięźnie nam w gardle już w następnym ujęciu (o czym dobrze wiemy!). Każdy koszmar jest w tym filmie redukowalny do żartu i dlatego bohaterka (jakkolwiek posiniaczona) nigdy nie jest naprawdę zdruzgotana (po jednej z upiornych wizyt zaczyna dla uspokojenia objadać się lodami, na wzór Bridget Jones).
(...)
Zmieniona wersja całości tekstu znajduje się w styczniowym numerze miesięcznika "Kino" (kliknij tutaj)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz