21 lutego 2018

O Pentagonie, Hollywood i musicalach


W sieci są już do obejrzenia/posłuchania dwie niedawne audycje z moim udziałem. Z Witoldem Juraszem w "Prawym do lewego" (tutaj, od pozycji 29:35) w Polsat News 2 rozmawiamy o amerykańskiej polityce historycznej na przykładzie relacji Hollywood/Pentagon, a w radiowej Trójce Monika Małkowska zaprosiła do swojej audycji "Niewidoczna strona sztuki" Jacka Marczyńskiego, Dorotę Kołodyńską (kostiumografkę odpowiedzialną za spektakl "Piloci" w Teatrze ROMA) i mnie; rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób musicale podejmowały i podejmują tematykę historyczną. Zapraszam; obydwie rozmowy bardzo się udały.

7 lutego 2018

Disaster Artist (2017, Franco)

Od piątku w kinach DISASTER ARTIST Jamesa Franco, dowcipny hołd dla Tommy'ego Wiseau (ponoć naszego rodaka), który w 2003 roku zainwestował około 6 milionów dolarów prywatnej (i tajemniczej) fortuny, by nakręcić THE ROOM: grafomański film o przedziwnej sile przyciągania, który od tamtej pory stał się dziełem kultowym i pogrobowcem tzw. "midnight movies" lat 1970. i 1980. -- tyle że pozbawionym elementu transgresji.

Franco opowiada tę historię z fascynacją rekonstruktora wciąż niedawnej popkultury, charakterystyczną zarówno dla niego samego (jego INTERIOR: LEATHER BAR stanowiło rekonstrukcję "utraconej" sekwencji gejowskiego s/m z niesławnego ZADANIA SPECJALNEGO Friedkina), ale i dla naszego zeitgeistu w ogóle (w ostatnich pięciu latach powstały analogiczne rekonstrukcje o kręceniu PSYCHOZY, MARY POPPINS, SZARYCH OGRODÓW, CO SIĘ ZDARZYŁO BABY JANE?, etc.).

Dla Franco jego bohater (w którego, co istotne, reżyser także się wciela) to figura "marzyciela mimo wszystko"; odklejonego od rzeczywistości ekscentryka, który samą tylko wiarą w to, że narodził się, by kręcić kino, zasługuje na to, by stać się bohaterem naszej wyobraźni. Brzmi znajomo...? Oczywiście, bo nasza kultura przeżywa obecnie okres fascynacji takimi postaciami, niejako w ramach uśmierzania aspiracyjnej traumy w świecie, w którym o prawdziwy sukces jest coraz trudniej ze względu na niewspółmierność popytu i podaży. Mamy więc BOSKĄ FLORENCE, która nie umiała śpiewać, ale którą kochamy za odwagę śpiewania mimo to -- i mamy Tommy'ego Wiseau, którego własny film sytuuuje się idealnie w połowie drogi między naszym odczarowanym światem cyfrowym, a idealizowanym światem analogu (Wiseau kręcił THE ROOM jednocześnie na cyfrze i na taśmie: z ignorancji co prawda, ale nader symbolicznie).

Mój problem z DISASTER ARTIST (filmem, który ogólnie mi się podoba i któremu stawiam 7/10), jest taki, że celebracja radosnej nieudolności zostaje tu jednak pomylona z celebracją talentu. Wbrew temu, co mówi Tommy'emu pod koniec jego przyjaciel Greg (świetny Dave Franco!), *jest* różnica między perfekcją Hitchocka (okupioną boleśnie na różne sposoby, nie tylko przez niego samego), a realizacją narcystycznego marzenia za grubą kasę rękami wynajętych fachowców. Jest też różnica między tym ostatnim, a kinem no-budgetowym, tworzonym przez zapaleńców za grosze w imię wspólnej pasji i wizji (jak wczesne kino Johna Watersa, jednego z ojców "midnight movies").

Celebrując ekscentryczną nieudolność Wiseau i mitologizując go jako "marzyciela" (słowo nie pozbawione politycznej wagi w Ameryce Trumpa), Franco zaciemnia fakt, że historia powstania THE ROOM to bardziej historia z cyklu "kto bogatemu zabroni" , niż historia o tzw. tryumfie ludzkiego ducha, nadająca się na feel-good movie, którym świetnie grany i perfekcyjnie zrealizowany DISASTER ARTIST koniec końców z powodzeniem się staje.

Ocena: 7/10

2 lutego 2018

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (2017, McDonagh)



Ocena: 8/10

Ci wszyscy, którzy narzekali na wystawienie do oscarowego wyścigu POKOTU Agnieszki Holland, niech koniecznie obejrzą TRZY BILLBOARDY ZA EBBING, MISSOURI Martina McDonagha.

Ten film o amerykańskiej Janinie Duszejko, zagranej prez Frances McDormand, pokazuje jak bardzo problematyka podjęta przez trio Tokarczuk/Holland/Adamik wpisuje się w tematyczny mainstream amerykański -- bohaterka McDonagha także rzuca gniewne wyzwanie siłom patriarchatu (tu: w imię zemsty na gwałcicielach i mordercach córki), używając równie konfrontacyjnego języka i działając w podobnym poczuciu absolutnej moralnej racji. Obydwa filmy dotykają tematów krzywdy, zemsty, gniewu, oczyszczenia przez ogień -- a McDonagh poszerza uniwersum także o wybaczenie i komunikację adwersarzy.

Jednocześnie na przykładzie BILLBOARDÓW jak na dłoni widać niedociągnięcia POKOTU.

(1) Zróżnicowani adwersarze. McDonagh stawia naprzeciw swej Duszejko (Dusheyko?) dwóch gliniarzy i jednego psychola. Z psycholem nikt sympatyzować nie będzie, to jasne (choć nawet jemu w dwóch ostatnich linijkach dialogu oferuje sie pewne prawo łaski). Natomiast dwaj gliniarze, zagrani odpowiednio przez Woody'ego Harrelsona i Sama Rockwella (ten drugi też zasłużył na statuetkę!) są fantastcznie zniuansowani. Harrelson gra glinę-pragmatyka, przyznającego rację McDormand w jej prawie do gniewu na nieudolność i rasistowskie skrzywienie policji, ale z drugiej strony jego bohater wskazuje jej te wszystkie miejsca, w których gniew przekracza granice konstruktywności i staje się siłą niszczącą, groźną i złą.

Rockwell z kolei gra głupola, rasistę i brutala, który nie umie złapać ustami podrzuconego w górę orzeszka i który popełnia w filmie tyle językowych gaf, że można by go pomylić z którymś z szekspirowskich prostaczków, pojawiających się na scenie tylko dla łatwego śmiechu widowni. Znamy tego gliniarza -- u Holland byli sami tacy właśnie, z głupimi gębami i wietrzący giry na komisariacie pierdząc w stołki. Aliści McDonagh, w przeciwieństwie do Holland, utrudnia sobie przyjemność rzucania pomidorami w Rockwella. Najpierw daje mu cudownie ekscentryczny moment, w którym bohater zatraca się w tańcu na komisariacie słuchając z mp3 "Chiquitity" grupy Abba (co za genialny wybór!), a następnie pokazuje także i jego jako postać zdolną do skruchy i zmiany. Dusheyko jest zatem otoczona przeciwnikami różnego typu i kalibru, a nie -- jak Duszejko -- wyłącznie żądnymi krwi karykaturami kato-ONR-maczyzmu.

(2) McDonagh wie, że aby utrzymać naszą fascynację bohaterką, musi obdarzyć ją sprzecznymi impulsami. Musimy ją raz kochać, raz nienawidzić -- i cały czas czuć przed nią respekt. Tylko wtedy ta historia o gniewie kobiety (gniewie sięgającym proporcji bez mała antycznych) może zadziałać. Na każdy moment gniewu słusznego (oracja przeciwko pedofilom, etc.) przypadają więc momenty gniewu małego, złośliwego i bezcelowego, jak fantastyczna scena w której McDormand ciska w twarz własnego syna łyżkę rozmokłych płatków śniadniowych. U Holland takich fluktuacji nie było; Duszejko nie była zdolna do podłości ani małości -- tak jak pisałem po premierze filmu, zrodziło ją myślenie jasełkowo-hagiograficzne, w którym role i moralne racje są rozdzielone jeszcze przed podniesieniem kurtyny. Wzmacnia to może baśniowość POKOTU (scena maskarady), ale osłabia film jako tragedię w sensie ścisłym.

Dawno nie widzialem filmu, ktory bylby rownie otwarty na ambiwalencje natury ludzkiej i nie zaczadzal widza dorazna polityka oparta na bezrefleksyjnym i plytkim gniewie.

Polecam!