2 kwietnia 2019

Dumbo (2019, Burton)


Mit założycielski twórczości Tima Burtona to oczywiście odrzucenie go przez wytwórnię Disneya jako twórcy zbyt mrocznego i makabrycznego. Najnowszy film reżysera, DUMBO, stanowi symboliczne ukoronowanie kariery -- w tym sensie, że oto Burton nakręcił nową wersję jednej z "klasycznych" animacji studia.
Tak oto, z poetyckiego goth-nerda, zszywającego makabryczne laleczki i ożywiającego (przynajmniej w wyobraźni) martwe psiaki w piwnicy sytej suburbii kalifornijskiej, stał się Burton faktycznym sternikiem wielkiego Disneyowskiego rebootu. Koło się zamknęło; szewczyk stał się królem, a Święty Mikołaj abdykował z pozycji hegemona na rzecz wychudzonego emo-truposza z poezją w gnijącym sercu.
Tyle tylko, że DUMBO to reboot fatalny. Pozbawiony życia, zabalsamowany w ciemnych brązach fejkowej patyny i syntetycznej nostalgii. Nie od dziś wiadomo, że podstawowe źródełko napięć w twórczości Burtona -- celebracja odmieńca na przekór mieszczuchom, od EDWARDA NOŻYCORĘKIEGO po BATMANY -- najzwyczajniej wyschło. Albo inaczej: tryumf Burtona okazał się tak totalny; jego genialna wizja przebudowała popkulturę pod kątem celebracji artysty-odludka tak całkowicie i gruntownie, że niejako sam Burton nie nadążył i od pewnego momentu mógł już tylko się powtarzać -- jak porysowana płyta na pokrytym sztuczną pajęczyną patefonie, grającym wciąż te same cmentarne sarabandy Danny'ego Elfmana.
Jeśli po dwóch nieudanych ALICJACH ktoś potrzebował więcej dowodów, DUMBO przypieczętowuje sprawę. Burton bierze na warsztat opowieść o wielkouchym słoniku-wyrzutku i po raz pierwszy chyba portretuje swego ukochanego nerda jako istotę absolutnie bezbronną i niemą (wielkie oczy Dumbo, kojarzące się z WIELKIMI OCZAMI z biopiku sprzed kilku lat, są jak dwa oceany błękitnej nadwrażliwości). Co więcej, ten noworodek jest już w punkcie wyjścia sędziwy: fotorealizm animacji komputerowej wymazuje gładkość rysunkowego Dumbo i czyni zen niepokojącego puer-senexa. Żadna z postaci ludzkich nie jest interesująca, a największą stratą jest obecność Michaela Keatona, z którym trzydzieści lat temu Burton dokonał cudów energicznego nekro-stand-upu w SOKU Z ŻUKA, a który tutaj dosłownie przesypia cały film (chwilami nie wygląda nawet jak Keaton; można go całkiem dosłownie przegapić.)
Burton zasiadł w końcu na disnejowskim tronie, ale -- być może ze zziajania prowadzącą doń, heroiczną wędrówką -- najzwyczajniej na tym tronie usnął. Jego najnowszy film jest zrobiony na autopilocie -- a w akcie kapitulacji przed współczesnością dorzuca ekologiczny finał, który wygląda na doklejony po niewczasie; tak jakby Burton dopiero w połowie zdjęć zorientował się, że nasz stosunek do cyrkowej tresury zwierząt jednak się zmienił od 1941 roku do dziś.
Jednocześnie, co zakrawa na ostateczną ironię, ten DUMBO jest ledwie jednym z serii live-action rebootów, grzebiących pod zwałami terabajtów tę samą sztukę odręcznego rysunku i jego ożywiania, którą sam Disney wypromował na skalę globalną. Nie stanowi awangardy, tylko skostniały mainstream. Zaraz dostaniemy ALADYNA i KRÓLA LWA, a maszyna do recyklingu dopiero się rozkręca. Już boję się, kto dostanie do reżyserowania BAMBI.
Trzymam kciuki, by Burton po ocknięciu się z drzemki zszedł ze złotego tronu, zaszył się w piwnicy i nakręcił znów film za niewielki budżet i z pasją właściwą bohaterowi jego arcydzieła pt. ED WOOD. True nerd never dies.
Ocena: 4/10

6 komentarzy:

  1. Frankenweenie będę bronić, Mrocznych cieni i Pani Peregrine nie widziałam, Alicji bronić się nie da. Na Sok z żuka 2 czekam z drżeniem serca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjny blog. Na pewno na tym blogu zostanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie ile osób wchodzi na ten blog. Mnie to bardzo interesuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rewelacyjny blog. Warto być na tym blogu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny blog. Na pewno dużo osób tutaj wejdzie.

    OdpowiedzUsuń