26 kwietnia 2009

Najlepsze filmy dekady (2000-2009)


Oczywiście, wiem: za wcześnie na podsumowania, bo dekada jeszcze się nie skończyła. Niemniej, oto moje ulubione filmy wyprodukowane w latach 2000-2009, w porządku wartościującym. Cuarón, Greengrass i Kiarostami prowadzą w kategorii reżyserskiej. Zapraszam do komentowania!

1. UZAK (Ceylan)

2. I TWOJĄ MATKĘ TEŻ (Cuarón)

3. 4 MIESIĄCE, 3 TYGODNIE, 2 DNI (Mungiu)

4. NIEODWRACALNE (Noe)

5. INWAZJA BARBARZYŃCÓW (Arcand)

6. MULLHOLLAND DRIVE (Lynch)

7. MOTYL I SKAFANDER (Schnabel)

8. HISTORIA PRZEMOCY (Cronenberg)

9. JUNEBUG (Morrison)

10. LUDZKIE DZIECI (Cuarón)


11. WIAROŁOMNI (Ullmann)

12. ZAKOCHANY BEZ PAMIĘCI (Gondry)

13. 10 (Kiarostami)

14. KAPRYŚNA CHMURA (Tsai)

15. BILETY (Olmi / Kiarostami / Loach)

16. OPOWIEŚĆ ŚWIATECZNA (Desplechin)

17. VICKY CRISTINA BARCELONA (Allen)

18. APOCALYPTO (Gibson)

19. YOU CAN COUNT ON ME (Kenneth Lonergan)

20. CZŁOWIEK BEZ PRZESZŁOŚCI (Kaurismäki)


21. KOD NIEZNANY (Haneke)

22. KRÓLOWIE NOCY (Gray)

23. POTRÓJNY AGENT (Rohmer)

24. ŚWIAT ZABAWY (Davies)

25. KRWAWA NIEDZIELA (Greengrass)

26. DZIECKO (Dardenne / Dardenne)

27. DEATH PROOF (Tarantino)

28. LOT 93 (Grenngrass)

29. WITAJ, NOCY (Bellocchio)

30. PRESTIŻ (Nolan)

15 kwietnia 2009

"Potwory kontra Obcy" (2009; Rob Letterman, Conrad Vernon)



Pomimo całej uciechy, jakiej raz po raz dostarczają Potwory kontra Obcy (2009), jest to film chybiony w ten sam sposób, co większość animowanych produkcji studia DreamWorks. Film fetyszyzuje własną intertekstualność, uciekając od emocji i chroniąc się w kompulsywnym mruganiu do widza. I jak to z mrugnięciami bywa – jedno zwiastuje ciekawy flirt; setne zaświadcza o ciężkiej neurozie.

I tak nie jest równie źle, jak w Shrekach (2001-07). Reżyserzy Rob Letterman i Conrad Vernon na szczęście są zainteresowani opowiadaną przez siebie historią. Nie traktują jej jak pretekstu do żartów – wyprowadzają humor z niej samej; nie przyklejają go do całości niby ozdobnej tapety. A mimo to, kiedy prezydent USA wchodzi na wielki podest, by pertraktować z Obcymi, następuje wielki krach filmu. Żart nr 1 (prezydent wygrywa muzyczne pozdrowienie z Bliskich spotkań trzeciego stopnia, 1977) jest udany, bo ma sens fabularny. Żart nr 2, następujący zaraz potem (prezydent zaczyna grać temat z Gliniarza z Beverly Hills, 1984), jest katastrofą. Łaskotki nagle stają się brutalne; zmieniają się w obłapkę. Scenarzyści stawiają nas przed ultimatum: "Jak rozpoznajesz, to się śmiej! Jak się nie śmiejesz, znaczy: nie rozpoznałeś!"


Śmiech zrodzony z erudycji jest najpłytszym z możliwych. Najbliżej mu do rechotu. Rozpoznajemy. Gratulujemy sobie. Dajemy znać sali, że rozpoznaliśmy. Gogol na opak. Nie z siebie samych, ale dla siebie samych się śmiejemy. Wall
E (2008) nie potrzebował takich sztuczek; tak jak nie potrzebowała ich żadna inna produkcja Pixara. Wiara w postaci i fabułę – przeciwko której dywersję rozpoczął Shrek – wynosi ich filmy na wyżyny, których księżyc z logo DreamWorksu sięga tylko sporadycznie.