11 czerwca 2010

Drużyna A (2010, Carnahan)


Ocena: **

Filmowa Drużyna A (2010) jest skonstruowana jak przekładaniec: wszystkie punkty zwrotne oparte zostają na montażu równoległym, tak że koniec końców ich napięcie – zamiast się spotęgować – zostaje spierwiastkowane.

Już pierwsze wyjaśnienie wstępnego master-planu przez postać Neesona montowane jest naprzemiennie z jego realizacją, tak że nie wiemy, który ciąg zdarzeń uznać za narracyjny punkt ciężkości. Potem to samo dzieje się w scenie sądu wojskowego, później jeszcze – przy wcieleniu w życie ostatecznej akcji Drużyny. Jest trochę tak, jakby twórcy nie wierzyli, że pojedynczy strumień akcji jest w stanie zainteresować widza; jakby byli przekonani, że obietnica sekwencji mającej nadejść za minut piętnaście nie wystarczy, by widz sobie ów kwadrans odczekał. Czekanie (istota suspensu jako takiego) zdaje się odchodzić tym samym do lamusa: Drużyna A i całe współczesne kino akcji wydaje się mieć obsesję na punkcie neurotycznego „teraz, zaraz”.

Drużyna A w telewizji opierała się na zwartości poszczególnych odcinków: jeden odcinek – jedna misja. Był to serial niezbyt mądry, ale niezwykle uwodzicielski: członkowie Drużyny byli komandosami i aktorami jednocześnie, na zawołanie zakładającymi maski konieczne do realizacji konkretnego zadania. Tę akurat jakość udało się (częściowo) przemycić do filmu, przede wszystkim za sprawą rewelacyjnego – tak tutaj, jak wcześniej w Dystrykcie 9 (2009) – Sharlto Copleya. Nawet Liam ‘Schindler’ Neeson – jako płk. John ‘Hannibal’ Smith – radzi sobie dobrze, choć nie ma w sobie tej „swój-chłopowatości”, co George Peppard.

Film satysfakcjonuje nie jako całość, ale jako rozdygotany wehikuł dla kilku przednich wizualnych dowcipów. Sekwencja z „filmem 3D” pt. The Greater Escape, kilka podniebnych baletów i niektóre momenty slapsticku są tu świetne. Szkoda tylko, że znalazły się w filmie o tak zaburzonej dramaturgii; za nic mającym możliwość angażowania uwagi widza na dłużej niż 60 sekund.

4 komentarze: