20 października 2018

Climax (2018, Noé)


Od wczoraj na ekranach CLIMAX Gaspara Noé: film, który wypada odradzić wszystkim poczciwym widzom, którym KLER Wojciecha Smarzowskiego wydał się filmem "mocnym", "nakręconym siekierą", tudzież ogłuszającym "jak uderzenie obuchem". W porównaniu z arsenałem ostrej broni, trujących gazów i podręcznych atomówek, jaki uruchamia w CLIMAXIE Noé, swojska "siekiera" Smarzowskiego musi wydać się stępioną finką -- CLIMAX, dla odmiany, to prawdziwy atak na zmysły, moralność i poczucie bezpieczeństwa widza, doprowadzony do krańca Genetowsko-Sadycznej nocy (a potem pociągnięty o kilka metrów dalej). Ostrzeżenie pada już na początku: w pierwszym ujęciu po napisach końcowych puszczonych na początku (don't ask) możemy się przyjrzeć stosikowi vintage'owych VHS-ów, wśród których znajdziemy i SALO, CZYLI 120 DNI SODOMY Pasoliniego, i QUERELLE Fassbindera -- by nie wspomnieć o OPĘTANIU Żuławskiego (tudzież równie, co CLIMAX, barokowo przegadanej, MAMIE I DZIWCE Eustache'a).
A zatem: Ty, który szczytujesz, żegnaj się z nadzieją. Film jest relacją z imprezy po próbie układu choreograficznego w wykonaniu multikulturowej grupy ulicznych tancerzy. Po tym, jak do stojącej między chipsami a plastikowymi kubkami sangrii zostaje dodane LSD, namiętności wymykają się spod kontroli i ulegamy zanurzeniu w steadicamowym, pulsującym inferno w tonacji śmieszno-straszliwej, przy którym otwierająca NIEODWRACALNE wizyta w sado-masochistycznym klubie Rectum musi się wydać równie poczciwa, co potańcówka w remizie.
Noé eksploduje tym filmem napięcia rasowe, religijne i światopoglądowe. Wciąga nas siłą w nihilistyczny rave (pierwszy układ choreograficzny jest absolutnie genialny i przejdzie do historii musicalu), po czym serwuje serię ekstatycznych miniatur różnej jakości (z powtórzeniem konwulsyjnego ataku Isabelle Adjani z OPĘTANIA włącznie), razem składających się na najbardziej niepokojący obraz kryzysu europejskiej wspólnoty, jaki widziałem na ekranie od długiego czasu.
Mnóstwo energii udało się tu wykrzesać także z realizacyjnej skromności: 15 dni zdjęciowych, obsada naturszczyków, wyraźna improwizacyjność, duch wspólnej zabawy, a nad tym wszystkim: falująca brokatem prześmiewcza flaga Francji (jest to film dumnie "narodowy", a po pierwszym numerze muzycznym słyszymy: "Bóg jest z nami!"). Jest to bardzo dobry film, który u nas najlepiej byłoby obejrzeć na podwójnym seansie z MONUMENTEM Jagody Szelc, rodzimą podróżą do piekielnych otchłani w towarzystwie grupy utalentowanych dzieciaków przepuszczonych przez psychodeliczną wyżymaczkę.
Ocena: 7/10

1 komentarz: