5 grudnia 2018

Roma (2018, Cuarón)


ROMA Alfonso Cuaróna: reputacja nie jest przesadzona, to faktycznie wybitny film. Rozegrana w długich, wahadłowo posuwistych ujęciach opowieść podwójna, w której jednocześnie świadkujemy egzystencji rodziny z klasy średniej Mexico City początku lat .70 (korzenie samego reżysera) i ich służącej imieniem Cleo (znakomita Yalitza Aparicio).
Kluczem do filmu jest nieprzerwana podwójność punktu odniesienia: większość scen znaczy co innego dla klasy posiadającej, a co innego dla wplecionej w jej życie klasy robotniczej. I na tym ciągłym napięciu gra Cuarón. Aby złotowłosy chłopczyk Paco mógł rozkleić oczy o porze uznanej przez siebie za blady świt, Cleo musiała zerwać się z łóżka świtem jeszcze bledszym; etc.
Widzimy rozrywki ubogich (zachodnie kino popularne, jarmarczne działo wystrzeliwujące atletę wysoko w powietrze na środku błotnistej polany) i rozrywki zamożnych (ekskluzywane polowania jak z Pintera, ale i pełna przepychu impreza gwiazdkowa rodem z FANNY I ALEKSANDRA). Te światy wciąż się na siebie nakładają, oddychając jednym i tym samym powietrzem, mijając się w tych samych przestrzeniach wielkomiejskich -- ale napięcia między nimi istnieją, a pod koniec eksplodują uliczną przemocą (obserwowaną przez Cuaróna z wysokości okna sklepowego; nie kryje on, że ponieważ wyrasta z klasy uprzywilejowanej, nadmiernie ekstatyczna identyfikacja z ruchami ludowymi byłaby u niego nie na miejscu).
Film ma przepiękną strukturę; pierwsza godzina upływa na subtelnym tkaniu rytmów przedstawianego domostwa, z długimi ujęciami w czerni i bieli, które pozwalają dokładnie poznać przestrzeń bohaterów tak w zdumiewających planach ogólnych (to produkcja Netflixa, ale łapcie ją w miarę możliwości w kinie, kiedy Gutek Film wprowadzi go na wybrane ekrany), jak i we wbijających się w pamięć detalach (powoli opadająca brudna woda w zlewie; przypływy mydlin zmieniające posadzkę podjazdu samochodowego w spieniony ocean, etc.)
Jest tu wiele sekwencji popisowych (jak to u Cuaróna, któremu udaje się nawet mrugnąć do widza i zrobić mały przypis do własnej GRAWITACJI), jest też wstrząsający passus rozegrany na porodówce, oczywiście w jednym ujęciu. Jest to kino nostalgiczne, wskrzeszające ukochany przez reżysera świat dzieciństwa (najbliżej mu do FANNY I ALEKSANDRA właśnie, ale i do NADZIEI I CHWAŁY Boormana). Jednocześnie Cuarón problematyzuje idylliczność własnych wspomnień, przerzucając spojrzenie na nieuprzywilejowaną kobietę z nizin, reprezentującą inną rasę i pre-kolonialne dziedzictwo.
Co ważne, ROMA to nie jest jakieś kolejne UPSTAIRS, DOWNSTAIRS czy GOSFORD PARK, w którym klasowa różnica byłaby fetyszyzowana jako przyczynek do farsy czy satyry. Ten film ukazuje wieloklasowość wspólnot ludzkich z dobrze wyważoną proporcją lamentu i współczucia. Myślę, że finał jest problematyczny (bez spoilerowania powiem, że to nie jest tak, że zmiana statusu materialnego pracodawcy nie wpłynie na los pracownika tylko na mocy deklarowanej miłości pierwszego do drugiego), ale tak czy siak -- mamy do czynienia z filmem wielkim; tym aktualniejszym, że w domostwach polskich aspirantów do klasy średniej co raz częściej obecne są ukraińskie odpowiedniczki Cleo, a my nie lubimy myśleć o sobie inaczej, niż jako o ofiarach Historii, więc może czas na interesujące przewartościowanie.
Moja ocena: 10/10

2 komentarze:

  1. Panie Michale, początek czwartego akapitu, jest napisane "struturę". Nie chcę być czepialski, ale szkoda by było gdyby tak fantastyczny tekst okalany był literówkami :)

    OdpowiedzUsuń