13 stycznia 2019

Ralph Demolka w Internecie (2018, Moore/Johnston)



RALPH DEMOLKA W INTERNECIE: Dobry sequel do hitu sprzed sześciu lat, wrzucający bohaterów w bezkres rzeczywistości wirtualnej z misją ocalenia oldskulowej gry komputerowej, stanowiącej dotąd jedyną rzeczywistość Wandelopy von Cuks, najlepszej przyjaciółki tytułowego osiłka. 
W tej odsłonie Ralph nie jest już rozgoryczonym proletariuszem świata gier, skazanym na gniewne rozwalanie mieszczańskiej kamienicy (odbudowywanej następnie przez strażnika gentryfikacji imieniem Felix). Tym razem Ralph popija sobie piwko korzenne (albo, jak chce dowcipne tłumaczenie polskie, kwas chlebowy) w grze "Tapper" -- także zakorzenionej w robotniczym uniwersum taniej, zmaskulinizowanej piwialni, ale pozbawionej elementu destrukcyjnego (stąd brak w oryginalnym tytule filmu słowa "Wreck-It").
Ideałem tego nowego Ralpha jest bezruch i brak zmiany: osiągnął w części pierwszej to, czego chciał, i jest mu z tym dobrze (można by go od biedy przechrzcić na Stasis Raplh). Jego radykalnie anty-nietzscheańskie ukontentowanie "głupotą życia wiejskiego" znajduje przeciwwagę w niepokoju i egzystencjalnym nienasyceniu Wandelopy, reprezentującej w filmie żeński element ciągłej przemiany. To właśnie pragnienie Wandelopy, by świat cukierkowej gry wyścigowej w końcu się odmienił, rozpoczyna narracyjny efekt domina, koniec końców wtrącający bohaterów w uniwersum chaosu i totalnej możliwości -- w internet właśnie, ukazany tu jako wcielony kapitalizm korporacyjny, z elementami wywrotowymi zepchniętymi w głębie dark netu.
Bohaterowie przemierzają nieskończoną metropolię, architektonicznie ujednoliconą i zaludnioną przez miliony konsumentów, gdzie jedynym elementem zindywidualizowanym (i jedynym nośnikiem swoistego graficznego piękna) są loga gigantów sieciowych, wyniesione na szczyty wieżowców niczym totemy władzy. Zwizualizowany internet jest w tym filmie samozarządzającą się wspólnotą przyjemności i interesu (a najczęściej jednego i drugiego), z jedyną formą demokracji zneutralizowaną do kilometrowych wież spływających jeden po drugim komentarzy internautów. Jest to też -- podobnie, jak świat READY PLAYER ONE -- popkulturowa super-wspólnota, w której wytwory dwudziestowiecznej masowej wyobraźni znajdują wspólną ojczyznę.
Sprawa komplikuje się w momencie, w którym Wandelopa trafia przypadkiem do gry skonstruowanej dokładnie pod sztancę jej najbardziej wypieranych pragnień: czyli do stanowiącej totalne przeciwieństwo "Sugar Rusha", metalowo-postapokaliptycznej "Slaughter Race", z twardą dziewczyną imieniem Shank jako nowym wzorcem emancypacji, w którym Wandelopa od razu się zakochuje (głosu Shank udziela, nieprzypadkowo, Gal Gadot, "Wonder Woman").
*ODTĄD SPOILERY* Wandelopa odnajduje się w tej nowej konwencji tak bardzo (po dodatkowej konfrontacji z archaicznymi wzorcami kobiecości ubezwłasnowolnionej, wcielonymi tu przez tuzin disnejowskich księżniczek), że koniec końców postanawia w niej zamieszkać -- co wywołuje w niegotowym na zmianę Ralphie gniew i zawiść tak wielką, że sprowadza on (częściowo niechcący) wirusową plagę na cały internet.
Finał filmu jest arcyciekawy. Ralph (ubrany w swoją proletariacką kraciastą koszulę i niedopięte portki robocze: wcielenie męskości niepotrzebnej w świecie cyfrowym; doskonały anty-nerd) okazuje się tak bardzo niegotów na zmianę, że uruchamia proces apokaliptycznej zagłady: oto na naszych oczach powstają miliony klonów Ralpha, formujących w końcu jednego super-Demolkę, przypominającego skłębioną masę potępieńców ulepionych w ludzki kształt ręką samego diabła (ta kłębiąca się ciżba mini-Raplhów zredukowanych do piekielnego czołgania się bez celu jest naprawdę przerażająca -- mógłby ją namalować sam Bosch).
Na sam koniec dostajemy niecodzienny u Disneya apel o uszanowanie rozłączności marzeń: marzenia Wandelopy i marzenia Ralpha nie muszą być tożsame; terapeutyczna wartość filmu polega na ukazaniu udanego rozszczepienia najlepszych kumpli w dwa oddzielne, dorosłe byty.
Film jest bardzo dobry, Alan Menken dokonuje udanej autoparodii w przesłodzonej odzie na rzecz postapokaliptycznej gierki (piosenka "A Place Called Slaughter Race"), a muzyka Henry'ego Jackmana to udana fuzja symfonicznego przytupu i elektronicznej jazdy bez trzymanki. Mimo to wizja rozparcelowanej wyobraźni, jaką okazuje się internet w tym filmie, jest dość przerażająca. Jak napisał krytyk Odie Henderson: "Dałbym o gwiazdkę więcej, gdyby Ralph pozostawił internet zepsutym".
Polecam. Ode mnie: 7/10

1 komentarz: