16 sierpnia 2009

"Zabójcza broń 2" (1989, R. Donner)


Motywem przewodnim Zabójczej broni 2 (1989) jest pojawianie się znienacka. Ta sama komiksowa logika dymka z napisem: „Wtem!!!” legła także u podstaw części pierwszej, ale dopiero sequel realizuje ją w pełni. Postaci są nam już znane, nie potrzeba ekspozycji, więc nic dziwnego, że Richard Donner rezygnuje nawet z czołówki – wrzuca nas w wir akcji od razu i bez uprzedzenia. Jeśli w części pierwszej znienacka pojawiał się za oknem helikopter, to w części drugiej znienacka skacze nam do gardeł sam film. Dostarcza to dużej przyjemności („dwójka” podobała mi się znacznie bardziej od „jedynki”), ale ma i posmak perwersji. Donner lubi dominować; szuka widza podległego – prawie jak w ogłoszeniu erotycznym.

Zabojcza broń 2 jest lepsza od Zabójczej broni (1987) z wielu powodów, m. in. dzięki powściągliwości, jaką tym razem wykazał Donner w sięganiu po ilustrację muzyczną. Pierwsza sekwencja pościgu rozgrywa się w ogóle bez muzyki (jak w Bullicie [1968]) i dopiero widok Riggsa (Mel Gibson) wyskakującego z auta i biegnącego na łeb, na szyję z karabinem maszynowym to zmienia. Innym plusem jest spełnienie obietnicy złożonej implicytnie w części pierwszej: tam Riggs oglądał w telewizji film z cyklu Three Stooges, ale sam miał tylko jednego partnera i był nim Roger (Danny Glover). Brakowało kogoś trzeciego, kto wprowadziłby element pogodnego występku. Tutaj kimś takim jest Leo Getz, a raczej Joe Pesci, jakby wprawiający się do swojej oscarowej roli w nakręconych rok później Chłopcach z ferajny (1990). Jeśli w części pierwszej skok z wieżowca odbywał się w towarzystwie fabularnie obojętnego (niedoszłego) samobójcy, to w sequelu analogiczny skok do basenu odbywa się już w towarzystwie postaci: kogoś, kto nas interesuje i kto nie znika ze scenariusza w scenie kolejnej.

Ideowo film wciąż traktuje o rodzinie i czyhających na nią zagrożeniach (córka Rogera występuje w reklamie prezerwatyw, co ojciec przyjmuje ze wstydem i oburzeniem – przypomina się scena z części pierwszej, w której Roger oglądał porno-kasetę zamordowanej córki Hunsakera i płakał nad jej deprawacją). Sama rodzina zostaje jednak przedefiniowana, bo dochodzi element powinowactwa z wyboru: Riggs jest jak drugi ojciec dla dzieci Rogera, jak jego brat, jak jego syn (i – nie zapominajmy – jak jego mąż). Mimo to giną znowu głównie kobiety: w tym niejaka Rika Van Den Haas (Patsy Kensit), z którą Riggs zdążył się (kilkakrotnie, jak sugeruje bejsbolowy żargon użyty w scenie łóżkowej) przespać. Jej martwe ciało zobaczy Riggs na dnie morza, niby zjawę z Nocy myśliwego (1955) albo pannę młodą z Atalanty (1934), tyle że uśmierconą. I mimo że wcześniej nie dbał szczególnie o jej indywidualność (nazywa ją dla żartu Riką Van Hägen-Dazs), to jednak scenarzyści każą nam myśleć, że właśnie uczucie do niej pomaga Riggsowi (choćby częściowo) przepracować traumę po śmierci żony.

Jest i wisienka na torcie: akcent polityczny. Riggs i Roger walczą bowiem ze zbirami (ekhm, dyplomatami) z Republiki Południowej Afryki. Już w „jedynce” na lodówce Rogera była nalepka z hasłem „Koniec z Apartheidem!”; tutaj to wezwanie staje się (nominalnym, bo nie faktycznym) tematem. Tak naprawdę „dwójka” niczym więcej (ale i niczym mniej!) niż bardziej udaną wersją marzenia, jakie legło u podstaw jedynki: wyskoczenia na widza zza węgła i krzyknięcia: „Bu!”. A potem zapętlenia tej czynności na półtorej godziny z hakiem. Udało się; skakałem w fotelu jak należy, uważam, że jest to bardzo dobry film.

PS. Miło było zobaczyć, że to w tym filmie zasiał Donner ziarenko gagu, który tak rozśmieszył mnie w jego Mavericku (1994): tego z koszulą Gibsona skurczoną w praniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz