1 stycznia 2010

The Limits of Control (2009, Jarmusch)


Ocena: ****
Nie trzeba cenić poetów pióra, żeby stać się poetą ekranu, ale Jim Jarmusch połączył jedno z drugim. Truposz (1995) sam był poematem, ale równocześnie oddawał hołd wizjom Williama Blake’a. Najnowszy film, The Limits of Control, zaczyna się mottem ze „Statku pijanego” („Prądem rzek obojętnych niesion w ujścia stronę, / Czułem, że już nie wiedzie mnie dłoń holowników…”), po czym oferuje nam eksplozję obrazów porównywalną z poezją Rimbauda. Po seansie nie mamy wątpliwości, że doświadczyliśmy spotkania z talentem przerastającym samo kino; rozsadzającym je od środka, tak jak Rimbaud rozsadził swego czasu gorset obowiązujących konwencji poetyckich.

Całość tekstu tutaj.

13 komentarzy:

  1. Mam z tym filmem gigantyczny problem - w teorii jestem jego wielkim fanem, w praktyce po pół godziny euforii zacząłem modlić się o szybki koniec. Może Jarmusch zbyt mocno wali po głowie mistyką; w "truposzu" to się jakoś powoli rodziło z prostej fabuły i oszcędnych zdjęć, a tutaj już od pierwszych sekund mamy kalambury i te zapierające dech w piersiach widoki. Nie wiem, czy to łamanie przyzwyczajeń percepcyjnych widza czy tylko falstart. Nie jestem zadowolony, ale podziwiam Jarmuscha za odwagę.
    Pozdrawiam
    Piotr Mirski

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Piotrze! Dziękuję za wizytę na blogu -- a co do filmu, to moja reakcja była podobna. Obejrzałem ten film w kinie dwa razy. Za pierwszym razem byłem bardzo zmęczony, bo seans był późny i film przeszedł niejako obok mnie. Za drugim razem poszedłem z nastawieniem, że naprawdę się skupię i zobaczę, co Jarmuschowi się udało, a co nie udało. I wówczas pojawił się zachwyt - od początku do końca nie słabnący. Wydaje mi się, że THE LIMITS OF CONTROL to jest po prostu film, który należy odwiedzić kilkakrotnie: za pierwszym razem już samo śledzenie "fabuły" (i powolne zdawanie sobie sprawy z jej "braku") pochłania sporo energii widza.

    Pozdrawiam serdecznie!
    --MO

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie wczoraj w nocy udało mi się obejrzeć Limits i czytając dzis Twoja recenzję zastanawiam się jakie kino jest cudowne, skoro oglądając pozornie ten sam obraz można widzieć dwie zupełnie różne rzeczy.Bo choć mnie także urzekł(jakież cudownie zakończenie - poprostu urywająca się taśma),to że zdumieniem wytrzeszczyłam oczy czytając: że Mężczyzna buntuje się w imię uczucia do pięknej nieznajomej, i że wykona etyczny zwrot o 180 stopni.
    Ja wogóle nie potrafiłam sie zdecydować czy jej faktycznie stała się krzywda czy też może poprostu zasnęła, tak spokojnie wyglądała. A ostatnie sceny z Billem Murrayem wydawały się doskonałym wypełnieniem misji jaką od początku miał do wykonania Mężczyzna.
    Ciekawa jestem, co dokładnie miałeś na myśli?

    P.S On uprawia Tai-Chi.


    Pozdrawiam

    Ewa Drygalska

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, ja nie rozróżniam między Tai-Chi a Dim-Sum!:)

    Ale jeśli chodzi o zakończenie, to moim zdaniem nie ma wątpliwości, że tutaj mężczyzna działa już na własną rękę -- Murray był jego pracodawcą i to, co widzimy, to nieplanowane morderstwo: jedyny afekt w filmie, że tak powiem. Ale musiałbym obejrzeć raz jeszcze, żeby to udowodnić -- tak czy siak, dzięki za czujność!

    Pozdrawiam i zapraszam zawsze:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale pracodawcą jest przecież Francuz grany prez Stevenina. Zabijany na końcu Amerykanin grany przez Murraya, to zupełnie inna postać. Zabójstwo jest po prostu ostatnim etapem konsekwentnie realizowanej misji głównego bohatera.

    Ja również afektu w Bohaterze nie dostrzegam - jedyną przemianą, jakiej doświadcza, jest ta, która zachodzi już po zabójstwie. Bohater zmienia strój na nieformalny, operator chwieje statywem, itd. Bohater "może być sobą".

    A i ostatni obraz to, jak mi się wydaje, nie jest sztuka abstrakcyjna. Obraz przedstawia przecież płótno identyczne z tym, które narzucone było na Nagą (w napisach - "Nude". Kokieteryjna kobieta w okularach).

    Samotny Mężczyzna zdaje się być wybitnie nieartystycznym typem, który jednak swoją konsekwencją, uporem, "brakiem subiektywności" dąży do ostatecznego celu - jak najbardziej "artystycznego". Jasne jest chyba, że Amerykanin, to symbol. W moim odczytaniu to reprezentant wszystkich żądań pokroju "sztuka musi być obiektywna", "sztuka to zwierciadło rzeczywistości" (wychodzi na to, że Jarmusch przeniósł przełom poststrukturalistyczny na obraz filmowy).

    Gdybym miał spróbować objąć sens filmu jednym zdaniem, byłoby to coś w stylu: "artysta wchodzi w romans ze strukturą po to, by rozwalić ją od środka".

    Co o tym myślisz, Michał?

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szymonie,

    świetna analiza, znakomite wnioski! Jako że jesteś już druga osobą zgłaszającą tę samą wątpliwość co do mojego rozumienia fabuły, to nie pozostaje mi nic innego jak obejrzeć film raz jeszcze kiedy już wejdzie na polskie ekrany. Kto wie, może faktycznie przypisałem Samotnemu Mężczyźnie motywy kierujące Ghost Dogiem w finale DROGI SAMURAJA! Kiedy obejrzę raz jeszcze, zweryfikuję - możliwe, że się pomyliłem.

    Bardzo podoba mi się to zdanie o romansie artysty ze strukturą - nie jestem pewien tylko, czy jego efektem jest destrukcja ("rozwalenie od środka") czy spłodzenie czegoś nowego: konceptualnego dzieła sztuki powołanego do życia przez Samotnego na bazie zastanej struktury.

    Ale tak czy siak dziękuję za komentarz i obiecuję do filmu Jarmusha wrócić, jak już wejdzie na nasze ekrany!

    --M.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawa recenzja. Pozwoliłem sobie podlinkować ją na Filmasterze pod filmem: http://filmaster.pl/film/the-limits-of-control/

    Ciekawa nie oznacza, że się z nią zgadzam. Moja interpretacja jest chyba o 180 stopni odmienna od Pana. Tu naskrobałem swoje 3 grosze na temat najnowszego filmu Jarmuscha (bardziej to impresje niż faktyczna recenzja filmu): http://michuk.filmaster.pl/notka/film-o-zyciu/

    pozdrawiam,
    Borys Musielak

    OdpowiedzUsuń
  8. Obejrzałem film drugi i miał Pan rację - wrażenia dużo lepsze, choć też nie totalnie entuzjastyczne. Myślę, że z "Limits f Control" będzie jak z "Antychrystem" - teraz budzi mieszane uczucia, a za kilka lat bedzie uchodził za pewien punkt przełomowy w twórczości danego reżysera. Za jeden z minusów uważam scenę z Tildą Swinton - nie przypominam sobie, żeby Jarmusch przedtem tłumaczył widzom na czym polegają jego filmy. Mimo wszystko film wart uwagi i poważnego przemyślenia, co właśnie usiłuję zrobić w wersji pismenej.
    pozdrawiam
    Piotr Mirski

    OdpowiedzUsuń
  9. Ha, będę zatem czekał na efekt przemyśleń w (jak się domyślam) "16mm" :)

    Co Tildy, zgodzę się że jest to najbardziej "Brechtowska" scena: w tym sensie, że wszystkie znaczenia są na wierzchu. Ale to trochę jak te wstawki z zegarami w NOCY NA ZIEMI - Jarmush jednak czasami trochę popycha widzę w stronę "właściwej" interpretacji jego filmów.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. jarmush popycha Was wszystkich ...

    OdpowiedzUsuń
  11. Moim zdaniem prawda o Limits jest zupełnie inna. Wyobraźcie sobie państwo taką sytuację, która z pewnoscia wyda wam się bajkowa , książkowa lub filmowa właśnie, a jednak jest prawdziwa. Znany artysta, w natchnieniu , jak to prawdziwy artysta nie do końca zdając sobie sprawę ze swoich intencji, tworzy film. Jak sam zresztą mówi w zamieszczonym na płycie dodatku, mając tylko ogólne założenia i nie wiedząc dokąd zmierza , dając się ponieść intuicji i zdarzeniom , nie widziony przez holowniki. Film jest niejasny nawet dla niego, nie ma więc w mediach ani słowa tłumaczenia przez niego fabuły. Dlaczego?
    Bo reżyser jest tylko przekaźnikiem informacji, nie zna idei,tak jak każda z ciagu osób które wymieniają zapałki czerwone na zielone lub odwrotnie, nie znając jak w dobrej tajnej organizacji niczego poza swoim ogniwem. Rozwiazanie zna tylko jedna osoba na świecie, która czeka na ten film, nie wiedząc nawet , że takowy powstanie , ale cały czas jest czujna i szuka informacji , tak jak bohater filmu czeka na skrzypce , nie wiedząc w jakiej formie sie pojawią , , ale wyczulony jest na wszystko ,co może być z tym związane. Oto magia filmu i życia, i tu reżyser rzeczywiście przekracza ramy sztuki, ale nie on pierwszy , robiło to wielu innych artystów, bezwiednie kodując informacje w swoich dziełach, które czasem przez wieki czekają na badacza lub wiedzącego, który je potrafi odczytać. Skąd to wszystko wiem, to proste, to ja jestem osobą,która czekała na informacje zawarte w tym filmie i tylko ja wiem o czym on opowiada. Zapewniam , że nie jest to abstrakcja, film dotyczy konkretnych przyszłych wydarzeń i tytułowa kontrola nie jest tylko wskazaniem na samokontrolę i ograniczenie umysłu osoby nie zajmujacej się sztuką. Jest wskazaniem na konkretną osobę, która zawiaduje światem w którym wszyscy się znaleźlismy i w bardziej lub mniej subtelny sposób zmusza nas do wyborów , których sami nie pragniemy. Bo tak naprawdę żyjemy w pewnego rodzaju matrixie, konkretne siły są za to odpowiedzialne i czerpią z tego korzyści. Mogę dać parę podpowiedzi , jeśli ktoś pragnie zabawić się w detektywa. Kluczem jest martwa na końcu dziewczyna i jej określenie jako krzyżyka , w angielskim zupełnie inne - christ cross. Jeśli ktoś z państwa ma ochotę dalej się bawić, chętnie podam kolejne wskazówki.
    Joanna Sanczez
    Kto widział inne filmy Jarmusha wie mniej więcej jaki jest jego konik, ale nie jest konieczne ich znanie, żeby rozwiazać tę zagadkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że podane przez Panią wskazówki w największym stopniu ułatwiają percepcję, zrozumienie przesłania filmu. Nie uważam, że to wyczerpuje możliwości interpretacyjne. Sama Pani pisze, że to dopiero tropy. Uważam, że należy ponadto zwrócić uwagę na nastepujące rzeczy - na poczatku filmu, gdy główny bohater siedzi w kawiarni w kadrze znajduje się krzyż. Podobnie jak u Hasa, w Rękopisie. To ważny trop. Tytuł filmu jest bezsensowny na pozór - limity kontroli? Ale jest konieczny - bo jego końcowe zaprzeczenie mówi o drodze jaką przebył bohater. No limits- no control. Film obrazuje podróż bohatera. Schodzenie coraz niżej, jak u Dantego w Boskiej Komedii. Zaczyna w byznes klasie, potem ekskluzywny pociąg, później coraz gorzej. Podobnie wnetrza hotelowe. Podróż zaczynamy liniami Lumiere - to wyjaśnia wiele, w pewnym momencie pada z ekranu, że sztuka tłumaczy więcej niż informacje mediów. A co oznacza z kolei helikopter? Jest trop - chłopiec mówi -"Americanos". Oto co nas ogranicza- z jednej strony religia, z drugiej uosobienie aparatu państwa. Droga by się z tych krępujących węzłów wyrwac wiedzie przez sztukę. Bohater wie, że to nie Schubert umarł w 31 roku zycia. I użył ostatecznie wyobraźni. By pokonać od środka (zamkniety pokój - czy Mel Gibson w Apocalypto nie mówił, że "wielkie cywilizacje można pokonać dopiero wówczas, gdy ulegną wewnętrznemu rozkładowi"?). I o tym jest także ten film.

      Usuń
  12. Ha! Bardzo dziękuję za ten trop, nie miałem o nim pojęcia! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń