18 stycznia 2018

Czwarta władza (2017, Spielberg)

Bardzo ciekawe. Spielberg zaczynał od postawy zupełnej niefrasobliwości wobec historii -- wystarczy przypomnieć sobie jego film "1941", w którym Japończycy omyłkowo atakują Hollywood. Co za brak rewerencji w tym filmie, jeśli idzie o ukazywanie amerykańskich ikon! (Generał Stilwell chlipiący rzewnie na seansie disneyowskiego DUMBO!) Spielberg poważnieje od KOLORU PURPURY i IMPERIUM SŁOŃCA. Na etapie LISTY SCHINDLERA jest już wieszczem. Obecnie funduje nam kolejne lekcje obywatelskiej cnoty spod znaku liberalizmu lewicowego amerykańskich elit. Robi to, moim zdaniem, nader sprawnie. Ale intelektualnie jest martwy; jest kalką Franka Capry. Nakręcić film taki jak CZWARTA WŁADZA o roku 1971 i jako ośrodek wszelkiego zła pokazać gabinet Richarda Nixona to naiwność najwyższej próby. Szkoda, ze Spielberg nie zrobił choć jednej przebitki na Kreml, na którym pokazana w filmie jako zwycięstwo demokracji obywatelskiej afera z ujawnieniem Pentagon Papers musiała być przyjmowana entuzjastycznie. A już pieczenie przy tym samym ogniu czwartej z kolei pieczeni, tj. kobiecej emancypacji w postaci bohaterki Streep, to ruch czysto populistyczny w obecnym klimacie Hollywoodu. CZWARTA WŁADZA to dodawanie otuchy elitom amerykańskim dnia dzisiejszego w obliczu Trumpa. Nie jestem fanem Trumpa, ale jego sukces jest miedzy innymi pochodną tego samego samozadowolenia amerykańskich liberałow, jakie podsyca swym filmem Spielberg. Dialogi są świetne. Hanks znakomity. Pod koniec napięcie siada. Film ogląda się dobrze.

1 komentarz: