WŚCIEKŁOŚĆ Michała Węgrzyna to ciężki orzech do zgryzienia. Mam wielki szacunek dla twórców za upór, wytrwałość i za to, że zrealizowali swój film poza systemem. Po trzech latach bacznej obserwacji polskiej sceny filmowej wiem, że do takiego działania potrzeba niezłomnej woli i wiary. Szanuję też fakt, że wzięli w tym filmie na klatę uczucie zagubienia i kryzysu wartości, które wszyscy mniej lub bardziej odczuwamy, ale które przebija się do mainstreamu tylko wyrywkowo.
Niestety, film nie tylko, że jest nazbyt oczywistą kalką z LOCKE'a, to na dodatek nie dba o wiarygodność sytuacji. Dobra godzina projekcji to epicki jogging głównego bohatera po obrzeżach nocnej Warszawy, odbierającego w swoim headsecie serię telefonów: od matki, od żony, od kochanki, od szefa... Bateria w jego telefonie jest niewyczerpana, a potok słów nieustanny. Każdy telefon to coraz ciaśniejsze zaciśnięcie pętli na jego szyi: kłamstwa, półprawdy, kompromisy i kompleksy tworzą pajęczą sieć, w której ten młody mężczyzna coraz to bardziej się szarpie, aż w końcu zaczyna, całkiem dosłownie, broczyć krwią i wylewać łzy. To męczęństwo trzydziestoletniego karierowicza jest dobrym symbolem stanu ducha całego pokolenia, odczuwającego paniczny lęk przed utratą statusu i zarazem wykrzywiającego twarz w zaciekły uśmiech spod znaku #ilovemyjob . I to się w tym filmie mimo wszystko udaje -- także dzięki wysiłkom aktorów obecnych wyłącznie w słuchawkach bohatera (na szczególną uwagę zasługuje Małgorzata Zajączkowska w roli matki, tworząca pełnoprawną postać wyłącznie za pomocą głosu.)
Kłopot polega na tym, że o ile Locke był zamknięty w swoim samochodzie i po prostu musiał dojechać z punktu A do B, w przypadku WŚCIEKŁOŚCI naprawdę nie wiemy od pewnego momentu -- mówiąc bardzo prosto -- dlaczego on, u licha, jeszcze biegnie...? Oczywiście, że steadicamowe ujęcia Wojciecha Węgrzyna, płynące za aktorem Jakubem Świderskim pod betonowymi estakadami nocnej Białołęki są bardzo efektowne, ale czy reakcją każdej normalnej osoby na telefon od żony z informacją, że odkręca ona właśnie gaz, nie powinna zaowocować natychmiastowym złapaniem stopa bądź taksówki? Wątpliwości mnożą się z minuty na minutę, a tymczasem bohater biegnie. I biegnie. I biegnie. Nic jednak z tego biegu nie wynika, aż w pewnym momencie sytuacja sięga absurdu, bo zdajemy sobie sprawę, że jego bieg wynika z dogmatu scenariusza, a nie z jakiejkolwiek wiarygodnie umotywowanej potrzeby dramaturgicznej.
Znam poprzedni film Węgrzynów, czyli HISTORIĘ KOBIETY. Znam ten. Postęp jest wyraźny, ale jeszcze niewystarczający. Mam nadzieję, że przy kolejnym projekcie poświęcą oni więcej czasu na dopracowanie scenariusza, który jest najsłabszym elementem WŚCIEKŁOŚCI. Mimo to przyznać trzeba, że w porównaniu z dwoma innymi niezależnymi filmami, które krążą obecnie po Polsce, czyli propagandowym ZERWANYM KŁOSEM i okropnym KNIVES OUT, jest WŚCIEKŁOŚĆ propozycją zdecydowanie najciekawszą i zrodzoną z najlepszych intencji. O ile KŁOS ma indoktrynować, a KNIVES OUT prowokować (choć obydwa głównie śmieszą nieporadnością i nagością swych ograniczonych intencji), o tyle WŚCIEKŁOŚĆ naprawdę stara się stawiać pytania i wzbudzać empatię -- a nie osąd, afektację, bądź wykluczenie. Film się nie udał, ale dobrze, że powstał. Życzę twórcom, by nagrody zdobywane przez WŚCIEKŁOŚĆ (a już takowe są) pomogły im w realizacji projektu następnego, który okaże się filmem naprawdę spełnionym.
perwnie fajne
OdpowiedzUsuń