22 lutego 2010

Sklep za rogiem


Sklep za rogiem (1940) Lubitscha to film, który nietrudno kochać. Jak dowiódł jego nieudany remake, jest to wręcz film, który łatwo pokochać zanadto. Dziś jednak nie będzie o Lubitschu na ekranie, tylko o tym, że Lubitsch potrafi się nam przytrafić w życiu codziennym.

Kto mieszka w Polsce, ten może obserwować postępującą erozję więzi międzyobywatelskich nawet wychodząc z domu po gazetę. Ludzie warczą na siebie; skaczą sobie do oczu; panie w okienku pocztowym nienawidzą klientów, a klienci nienawidzą pań w okienku (siebie nawzajem też, bo przecież „pan nie ma tego numerka!”).

Co za ulga zawitać do sklepu w którym atmosfera panuje przyjazna; który niedostatek metrażu nadrabia kompetencją sprzedawców – i w którym najzwyczajniej w świecie chce się przebywać. „Fotel…” nigdy nie angażował się w reklamę; przede wszystkim dlatego, że mało jest rzeczy na tym świecie, które naprawdę by nią zasługiwały (a wiele z tych, które zasługują, są niedostępne w Polsce – jak to tutaj cudo cukiernictwa).

Ale dziś odwiedziłem sklep z artykułami komputerowymi MegaBit na ulicy Św. Gertrudy w Krakowie i nie waham się powiedzieć, że swojego prywatnego Oscara w kategorii „najmilsza obsługa” przyznaję właśnie jemu. Za ladą jest (tak zakładam, choć mogę się mylić) cała rodzina: ojciec, matka, syn. Kompetentni, uśmiechnięci, serdeczni. Ceny bardzo rozsądne.

Taki Lubitschowski „sklep za rogiem” właśnie. Co więcej, ze strony internetowej wynika, że właścicielem jest niejaki pan Maciuszek! (U Lubitscha szef sklepu nazywał się Matuschek).

Polecam wszystkim, którzy są zmęczeni wizytami na pocztach rodem z Ataku na posterunek 13 (1976), w supermarketach wyjętych ze Świtu żywych trupów (1978) i w urzędach objętych zbiorowym patronatem św. Stanisława Barei.

Zachęcam do komentowania i porównywania odwiedzonych przez siebie przybytków do obejrzanych filmów: na plus i na minus!

A tu, dla przypomnienia, Lubitsch:

9 komentarzy:

  1. Normalny dzień w Massolicie często przypomina mi komedie W. C. Fieldsa, zwłaszcza klasyczną scenę z "It's a Gift".

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie ktoś kto zna sie na filmach! super! oglądałam ten film kiedyś na TCM, trochę staroświecki, ale uroczy. Nieporadny Stewart zakochuje się w Sullavan, bon ton, nie to co teraz... Laura

    OdpowiedzUsuń
  3. @Veikko - I only hope Massolit would give out souvenirs as lush as the ones Fields gives out to his clients in THE PHARMACIST!

    http://www.youtube.com/watch?v=7_1_VP1Bk4M

    @Anonimowy - Dziękuję za miłe słowa! SKLEP ZA ROGIEM jest ze mną zawsze i wszędzie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A propos: powinieneś następnym razem zaproponować temu panu Maciuszkowi, żeby przeniósł sklep na ulicę Lubicz... To dopiero byłoby doskonale!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Profesor Grażyna Stachówna upoważniła mnie do umieszczenia fragmentu jej maila, który właśnie otrzymałem; oto on:

    "Znam sklep państwa Maciuszków na św. Gertrudy, chadzam tam po płyty - jak nie mam pojęcia, jakie chcę, bo oni to wiedzą - i po metalowe pudła na płyty. Bardzo lubię całą ich rodzinną trójkę. Zauważył Pan, u niech w sklepie stoją przy ladzie ludzie i GADAJĄ, a nie kupują i Maciuszków to nie drażni, po prostu życzliwie rozmawiają z gośćmi. Nigdzie już się tego nie uświadczy."

    ---

    OdpowiedzUsuń
  6. a ja właśnie wczoraj czegoś takiego doświadczyłam:) zagadałam się z Panią Sprzedawczynią w warzywniaku (jak zwykle, gdy tam przychodzę), z Panią, która zawsze jest miła, uśmiechnięta (jak niegdyś jej mama, założycielka tego niewielkiego lokalnego biznesu), która powie, że te rzodkiewki to polskie, a ta sałata jest "wdzięczna", że mamy "przedwiośnie" i że jeść się chce inaczej. Aż chce się tam przychodzić...Nie kojarzę żadnego "warzywniaka filmowego", ale przypomniał mi się fragment z filmu "High fidelity", gdzie nieładnie potraktowano klienta, który przyszedł kupić dla córki singla Steve Wondera "I just called to say I love you". U nas chyba nie ma sklepów muzycznych z tak ekscentryczną obsługą:)))
    P.S.
    Pozdrowienia dla Pani z warzywniaka przy Pl. Wyszyńskiego w Pyskowicach:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Znakomicie! Pomyślę nad innymi filmowymi warzywniakami -- pewnie znalazłby się jakiś w AMELII Jeuneta!

    OdpowiedzUsuń