24 lutego 2017

Pokot (2016, Holland/Adamik)


Ocena: 6/10

*SPOILERY NIE WIĘKSZE NIŻ U GMYZA*

Powieść Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” (2009) to udana ekologiczno-feministyczna satyra na świat patriarchatu i religijnie sankcjonowanej przemocy, spisana w pierwszej osobie jako pamiętnik zamieszkującej skraj Kotliny Kłodzkiej ekscentryczki, Janiny Duszejko. Kochająca wszelkie stworzenie, wysoce sceptyczna wobec ludzkich prób uporządkowania świata, Duszejko staje się prorokiem i mścicielem w jednym – wpierw wieszczy zemstę lokalnej zwierzyny na myśliwych, a potem sama w tym odwecie dopomaga. Rozkochana w astrologii, w Williamie Blake'u i w gnostyckiej filozofii świata jako tworu skażonego błędem złego Boga, Duszejko jest idealnym tworem literackim: używany przez nią język, wraz z wszystkimi idiosynkrazjami (takimi jak niekonwencjonalne stosowanie wielkich liter), sprawia że już po kilku stronach lektury postrzegamy świat przez filtr jej świadomości.

Adaptując prozę Tokarczuk na ekran (zresztą przy współudziale pisarki), Agnieszka Holland (wspomagana przez Kasię Adamik) siłą rzeczy musiała postać Duszejko ukonkretnić, ale ślady jej dominacji pozostają w używanym okazjonalnie voice-overze, a podziw dla świata przyrody odbija się w pięknie zdjęć Jolanty Dylewskiej i Rafała Paradowskiego. Od czasu Papuszy (2013) nie mieliśmy bodaj w Polsce filmu, w którym pejzaż żyłby w sposób tak naturalny i majestatyczny zarazem – i jest to wielkie osiągnięcie twórców. Jednocześnie to nieuchronne przerzucenie ciężaru opowieści z języka i psychiki Duszejko na otaczający ją świat ma swoje negatywne konsekwencje, bo im dalej w las, tym opowieść jest bardziej rozmyta. Klei się coraz słabiej, pozbawiona lingwistycznego spoiwa.

Nie ulega wątpliwości, że grająca rolę główną Agnieszka Mandat wkłada w Duszejko całą swoją energię. Jej krucjata przeciwko zabijaniu zwierząt ma w sobie prawdziwy ogień, zwłaszcza w (zbyt licznych) scenach kolejnych tyrad, wygłaszanych wobec niechętnych jej policjantów i urzędników państwowych. Holland kręci te sceny w ten sposób, że moralne oburzenie Duszejko wydaje się rozpalać ją do białości: na twarz aktorki pada jaskrawe światło, podczas gdy twarze jej adwersarzy skąpane są w półcieniach. Patrząc na Mandat nie mamy wątpliwości, że oto przemawia do nas szalona święta: kilka z tych scen ma taką samą intensywność, jak pamiętny wybuch wielkiej Marii Chwalibóg na szkolnej wywiadówce w Kobiecie samotnej (1981) – czuje się, że Holland dotyka tu jednego ze swoich toposów, czyli tłumionego kobiecego gniewu. A ponieważ reżyserka nigdy nie stroniła od grubszej kreski, także i w Pokocie męscy przeciwnicy Duszejko ukazani są w sposób karykaturalny: siorbią zupę, wietrzą giry, bluzgają bez ładu i składu, nie potrafią ani zapamiętać nazwiska bohaterki, ani wypowiedzieć słowa „entomolog”. Nawet ich plujące jadem usta ukazywane są parokrotnie w budzących odrazę ekstremalnych zbliżeniach, każących podejrzewać, iż spomiędzy męskich warg wyskoczy zaraz ropucha.

Cały film jest dowcipną fantazją na temat aktu oczyszczającej przemocy – trochę jak Gorejący krzew (2013) w negatywie – ujętą w formę quasi-thrillera: pozbawionego napięcia, bo życie bohaterki ani przez moment nie wydaje się zagrożone, ale sugerującego, że nawet jeśli świat jest piękny, to pozostaje rządzony jest przez złych ludzi zasługujących na śmierć. Pod tym względem dość blisko mu do Gorączki (1980), w której Holland ukazała rewolucyjny terroryzm jako formę zmysłowego upojenia (i w której grana przez Barbarę Grabowską Kama płaciła za swój radykalizm cenę obłędu).

Niestety, nie da się flirtować z thrillerem i jednocześnie stawiać na sielskość w stopniu tak dużym, jak czyni to Holland w tym przypadku: mimo, że ilustracja muzyczna Antoniego Komasy-Łazarkiewicza jest pierwszorzędna i zniuansowana, ujawnia ona niechcący pęknięcie Pokotu, pompując emocje (zwłaszcza strach), których w tej opowieści często nie ma. Mimo bowiem, że Holland nie kryje swej pogardy dla miejscowych watażków (granych przez Borysa Szyca, Andrzeja Grabowskiego i Maricna Bosaka), to nie udaje się jej wykreować wokół nich atmosfery grozy. Mówiąc bardzo prosto: Pokot nie do końca działa, bo ani razu się na nim nie boimy. Nie wystarczy jedna scena w lokalnym burdelu udrapowanym na "myśliwski barok", w którym kilka przebranych za króliczki dziewcząt błyska pośladkami, byśmy odczuli, że obcujemy z jądrem ciemności. Holland jest wobec swych bad guyów zbyt protekcjonalna, by móc się ich naprawdę wystraszyć. Nie pomaga też fakt, że postać Jakuba Gierszała, czyli pociesznego komputerowego nerda Dyzia, wygląda trochę jakby teleportowano go z polskiego kina lat dziewięćdziesiątych w typie Mów mi Rockefeller (1990) - a w najlepszym przypadku z amerykańskich Gier wojennych (1983) i całego kina Nowej Przygody.

Spośród polskich filmów ostatnich lat, ten jest zdecydowanie najbardziej polityczny i ustępuje pod tym względem tylko Knives Out (2016) Przemysława Wojcieszka i Smoleńskowi (2016) Antoniego Krauzego. A ponieważ jest to polityka bliska dużej części polskich elit artystycznych, można się spodziewać, że także w zagranicznej promocji Pokotu wątek „aktualności” tego filmu będzie z lubością podkreślany, tak jak był podkreślany w promocji Powidoków (2016) Andrzeja Wajdy. (Szefowa PISF Magdalena Sroka przyznała w niedawnej audycji radiowej z rozbrajającą szczerością, że wystawienie Powidoków do Oscara było decyzją motywowaną politycznie, co wszakże nie wywołało cienia protestu z żadnej strony.) W Pokocie nie ma niuansowania: polska prowincja to patriarchalne latyfundium agresywnych chamów, których okrucieństwo sankcjonowane jest retoryką Kościoła. Duszejko nie tylko to dostrzega, ale na dodatek widzi o wiele więcej: inaczej, niż w powieści, ma ona w filmie także dar jasnowidzenia (kiedy tylko wytęży wzrok, na ekranie pojawiają się strzępy wizji zaświadczających o traumach ludzi, na których patrzy – bez wyjątku zawinionych przez męskie okrucieństwo).

Polityczny wymiar Pokotu jest przygnębiający o tyle, że zaświadcza o całkowitej utracie wiary Holland w możliwość polskiego społeczeństwa obywatelskiego – jest coś wymownego w (przypadkowym zapewne) rymie wizualnym jednego z pierwszych ujęć Pokotu (nocne zaorane pole z lotu ptaka, na nim złowrogie SUV-y myśliwych) z pamiętnym otwarciem Zabić księdza (1988), gdzie takie samo zaorane pole filmowane z góry było miejscem radosnego pląsu polskich chłopów, sypiących z wapna wielki napis „Solidarność”. W tamtym filmie, inspirowanym mordem na Popiełuszce, katolicyzm zdawał się mieć dla Holland moc zarazem uwodzicielską (wcieloną w anielsko przystojnego Christophera Lamberta w roli ks. Alka) i cementującą wspólnotę w wolnościowym dążeniu. Jeśli w Trzecim cudzie (1999) mieliśmy jeszcze jakiś konflikt między instytucją kościoła a wiarą jednostki, to w Pokocie wszelkie wątpliwości zostają rozwiane: życie jest poza Kościołem, a drogą do emancypacji jest – alegoryczne rzecz jasna, choć realne w ramach opowieści – „zabicie księdza”. (O ironio, jednym z producentów filmu jest Krzysztof Zanussi, u którego podpisanie się pod Pokotem jawi się jako akt zdumiewającego ekumenizmu: Duszejko to ikona znienawidzonego przezeń postmodernizmu i najprawdziwsze „obce ciało” w katolickiej Polsce.)

Spośród wszystkich filmów Holland Pokot najbliższy jest Tajemniczemu ogrodowi (1993), w którym reżyserka także projektowała pewne marzenie o symbiozie człowieka z naturą – jak i o kontrkulturowej utopii. Zdjęcia Dylewskiej nie tylko każą myśleć o równie bajecznych obrazach Rogera Deakinsa i Jerzego Zielińskiego z tamtego filmu (pamiętne korzenie, rosnące błyskawicznie pod dotknięciem zakochanych w sobie chłopca i dziewczynki), ale przede wszystkim i tu, i tam, mamy w gruncie rzeczy fantazję o odcięciu się od złego, rządzonego przez chłód i śmierć świata tradycyjnych hierarchii. Puszcza jest dla Duszejko tajemniczym ogrodem właśnie – jej tragedią jest to, że nie może zbudować wokół Kotliny Kłodzkiej ochronnego muru, który powstrzymałby ludzką ingerencję w jej naturalną symbiozę.


W tym sensie dziwią deklaracje Agnieszki Holland, która w kilku wywiadach berlińskich mówiła o Pokocie jako o filmie zrodzonym z potrzeby „wyjścia ze strefy komfortu” (tak jak dziwi przyznanie temu klasycystycznemu wręcz filmowi Srebrnego Niedźwiedzia za „nowatorstwo”). W istocie jest to film w całości skąpany w komfortowym cieple wartości, które liberalne elity całego świata od dawna ukochały – trudno sobie na przykład wyobrazić, by z podobnie życzliwym przyjęciem na Berlinale spotkała się, dajmy na to, opowieść o zapalczywej działaczce pro-life, chowającej pod miedzą wyrzucone płody i palącą w finale filmu klinikę aborcyjną ku aplauzowi widowni.

Padające pod koniec filmu (nieobecne w książce) słowa o „oczekiwaniu na rewolucję”, zestawione z obrazem szczęśliwej, para-hipisowskiej rodziny w dużym domu przy stole suto zastawionym "organicznymi" produktami, mimowolnie ujawniają stan ducha dzieci roku 1968 w roku 2017. Dawni buntownicy nie cierpią biedy, ale czują się wyobcowani w świecie odradzających się tradycjonalizmów, nacjonalizmów i nabierającego nowego impetu chrześcijaństwa. Lekarstwem, jakie oferuje tym ludziom Pokot jest „splendid isolation” z jednej, a fantazja o spektakularnej zemście z drugiej strony. Holland mówi tym filmem mniej więcej tyle: „Our time will come” i nic dziwnego, że jej słuchacze nagradzają to z wdzięcznością.

Pokot, mimo że nie do końca spełniony, jest najlepszym filmem Holland od kilku dobrych lat. Warto go zobaczyć, także dla wysokiego poziomu filmowego rzemiosła. Trudno jednak po seansie nie wyjść z kina ze smutkiem: mimo, że zarzuconą profesją Duszejko jest inżynieria budowania mostów, odnosi się nieuchronne wrażenie, że ten film wpisuje się w ogólnoświatowy trend tych mostów niszczenia i promocji plemienności, która (i w tym Holland ma absolutną rację) przekreśla możliwość stworzenia prawdziwej wspólnoty.

3 komentarze:

  1. Michale, długo czekać musieliśmy, aby móc znów czytać Twoje kapitalne recenzje polskich filmów również. Dzięki, jest super, a film pani Agnieszki rzeczywiście wart sześciu gwiazdek. Ja osobiście jestem nim nieco rozczarowany, choć jego radykalne proekologiczne, profeministyczne, antymaczystowskie, antypatriarchalne, antyklerykalne przesłanie jest mi ideowo bardzo bliskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za dobre słowo! Dla mnie to też radość, że mogę znów pozastanawiać się i poanalizować polskie kino.

      Usuń