Ocena: 6/10
*SPOILERY NIE WIĘKSZE NIŻ U GMYZA*
Powieść Olgi Tokarczuk „Prowadź
swój pług przez kości umarłych” (2009) to udana ekologiczno-feministyczna
satyra na świat patriarchatu i religijnie sankcjonowanej przemocy, spisana w
pierwszej osobie jako pamiętnik zamieszkującej skraj Kotliny Kłodzkiej ekscentryczki, Janiny Duszejko. Kochająca wszelkie stworzenie, wysoce
sceptyczna wobec ludzkich prób uporządkowania świata, Duszejko staje się
prorokiem i mścicielem w jednym – wpierw wieszczy zemstę lokalnej zwierzyny na
myśliwych, a potem sama w tym odwecie dopomaga. Rozkochana w astrologii, w Williamie Blake'u i w
gnostyckiej filozofii świata jako tworu skażonego błędem złego Boga, Duszejko jest idealnym tworem
literackim: używany przez nią język, wraz z wszystkimi idiosynkrazjami (takimi
jak niekonwencjonalne stosowanie wielkich liter), sprawia że już po kilku
stronach lektury postrzegamy świat przez filtr jej świadomości.
Adaptując prozę Tokarczuk
na ekran (zresztą przy współudziale pisarki), Agnieszka Holland (wspomagana
przez Kasię Adamik) siłą rzeczy musiała postać Duszejko ukonkretnić, ale ślady
jej dominacji pozostają w używanym okazjonalnie voice-overze, a podziw dla
świata przyrody odbija się w pięknie zdjęć Jolanty Dylewskiej i Rafała
Paradowskiego. Od czasu Papuszy (2013) nie mieliśmy bodaj w Polsce filmu, w którym pejzaż żyłby w sposób tak naturalny
i majestatyczny zarazem – i jest to wielkie osiągnięcie twórców. Jednocześnie
to nieuchronne przerzucenie ciężaru opowieści z języka i psychiki Duszejko na
otaczający ją świat ma swoje negatywne konsekwencje, bo im dalej w las, tym
opowieść jest bardziej rozmyta. Klei się coraz słabiej, pozbawiona lingwistycznego spoiwa.
Nie ulega wątpliwości, że
grająca rolę główną Agnieszka Mandat wkłada w Duszejko całą swoją energię. Jej
krucjata przeciwko zabijaniu zwierząt ma w sobie prawdziwy ogień, zwłaszcza w (zbyt licznych) scenach kolejnych tyrad, wygłaszanych wobec niechętnych jej policjantów
i urzędników państwowych. Holland kręci te sceny w ten sposób, że moralne oburzenie
Duszejko wydaje się rozpalać ją do białości: na twarz aktorki pada jaskrawe światło,
podczas gdy twarze jej adwersarzy skąpane są w półcieniach. Patrząc na Mandat nie
mamy wątpliwości, że oto przemawia do nas szalona święta: kilka z tych scen ma
taką samą intensywność, jak pamiętny wybuch wielkiej Marii Chwalibóg na szkolnej
wywiadówce w Kobiecie samotnej (1981) – czuje się, że Holland dotyka tu
jednego ze swoich toposów, czyli tłumionego kobiecego gniewu. A ponieważ reżyserka
nigdy nie stroniła od grubszej kreski, także i w Pokocie męscy przeciwnicy Duszejko ukazani są w sposób
karykaturalny: siorbią zupę, wietrzą giry, bluzgają bez ładu i składu, nie
potrafią ani zapamiętać nazwiska bohaterki, ani wypowiedzieć słowa „entomolog”. Nawet ich plujące jadem usta ukazywane są parokrotnie w budzących odrazę ekstremalnych zbliżeniach, każących podejrzewać, iż spomiędzy męskich warg wyskoczy zaraz ropucha.
Cały film jest dowcipną fantazją
na temat aktu oczyszczającej przemocy – trochę jak Gorejący krzew (2013) w negatywie – ujętą w formę quasi-thrillera: pozbawionego napięcia,
bo życie bohaterki ani przez moment nie wydaje się zagrożone, ale sugerującego,
że nawet jeśli świat jest piękny, to pozostaje rządzony jest przez złych ludzi
zasługujących na śmierć. Pod tym względem dość blisko mu do Gorączki (1980), w której Holland
ukazała rewolucyjny terroryzm jako formę zmysłowego upojenia (i w której grana
przez Barbarę Grabowską Kama płaciła za swój radykalizm cenę obłędu).
Niestety,
nie da się flirtować z thrillerem i jednocześnie stawiać na sielskość w stopniu tak dużym, jak czyni to Holland w tym przypadku: mimo, że
ilustracja muzyczna Antoniego Komasy-Łazarkiewicza jest pierwszorzędna i zniuansowana, ujawnia ona niechcący pęknięcie Pokotu, pompując emocje (zwłaszcza strach), których w tej opowieści często nie ma. Mimo bowiem, że Holland nie kryje swej pogardy dla miejscowych watażków (granych przez
Borysa Szyca, Andrzeja Grabowskiego i Maricna Bosaka), to nie udaje się jej
wykreować wokół nich atmosfery grozy. Mówiąc bardzo prosto: Pokot nie do końca działa, bo ani razu
się na nim nie boimy. Nie wystarczy jedna scena w lokalnym burdelu udrapowanym
na "myśliwski barok", w którym kilka przebranych za króliczki dziewcząt błyska
pośladkami, byśmy odczuli, że obcujemy z jądrem ciemności. Holland jest wobec swych bad guyów zbyt protekcjonalna, by móc się ich naprawdę wystraszyć. Nie pomaga też fakt, że
postać Jakuba Gierszała, czyli pociesznego komputerowego nerda Dyzia, wygląda trochę jakby
teleportowano go z polskiego kina lat dziewięćdziesiątych w typie Mów mi Rockefeller (1990) - a w
najlepszym przypadku z amerykańskich Gier wojennych (1983) i całego kina Nowej Przygody.
Spośród polskich filmów
ostatnich lat, ten jest zdecydowanie najbardziej polityczny i ustępuje pod tym
względem tylko Knives Out (2016) Przemysława Wojcieszka i Smoleńskowi (2016) Antoniego Krauzego. A ponieważ jest to polityka bliska dużej części polskich elit
artystycznych, można się spodziewać, że także w zagranicznej promocji Pokotu wątek „aktualności” tego filmu
będzie z lubością podkreślany, tak jak był podkreślany w promocji Powidoków (2016) Andrzeja Wajdy. (Szefowa PISF Magdalena Sroka przyznała w niedawnej audycji radiowej z rozbrajającą szczerością,
że wystawienie Powidoków do Oscara
było decyzją motywowaną politycznie, co wszakże nie wywołało cienia
protestu z żadnej strony.) W Pokocie nie ma niuansowania:
polska prowincja to patriarchalne latyfundium agresywnych chamów, których
okrucieństwo sankcjonowane jest retoryką Kościoła. Duszejko nie tylko to
dostrzega, ale na dodatek widzi o wiele więcej: inaczej, niż w powieści, ma ona
w filmie także dar jasnowidzenia (kiedy tylko wytęży wzrok, na ekranie
pojawiają się strzępy wizji zaświadczających o traumach ludzi, na których
patrzy – bez wyjątku zawinionych przez męskie okrucieństwo).
Polityczny wymiar Pokotu jest przygnębiający o tyle, że
zaświadcza o całkowitej utracie wiary Holland w możliwość polskiego społeczeństwa
obywatelskiego – jest coś wymownego w (przypadkowym zapewne) rymie wizualnym
jednego z pierwszych ujęć Pokotu
(nocne zaorane pole z lotu ptaka, na nim złowrogie SUV-y myśliwych) z pamiętnym otwarciem Zabić księdza (1988), gdzie takie samo
zaorane pole filmowane z góry było miejscem radosnego pląsu polskich chłopów, sypiących z wapna
wielki napis „Solidarność”. W tamtym filmie, inspirowanym mordem na Popiełuszce, katolicyzm zdawał się mieć dla Holland moc zarazem uwodzicielską (wcieloną w anielsko
przystojnego Christophera Lamberta w roli ks. Alka) i cementującą wspólnotę w wolnościowym dążeniu. Jeśli w
Trzecim cudzie (1999) mieliśmy
jeszcze jakiś konflikt między instytucją kościoła a wiarą jednostki, to w Pokocie wszelkie wątpliwości zostają
rozwiane: życie jest poza Kościołem, a drogą do emancypacji jest – alegoryczne rzecz jasna, choć realne w ramach opowieści –
„zabicie księdza”. (O ironio, jednym z producentów filmu jest Krzysztof
Zanussi, u którego podpisanie się pod Pokotem jawi się jako akt zdumiewającego ekumenizmu: Duszejko to ikona znienawidzonego
przezeń postmodernizmu i najprawdziwsze „obce ciało” w katolickiej Polsce.)
Spośród wszystkich filmów
Holland Pokot najbliższy jest Tajemniczemu ogrodowi (1993), w którym reżyserka także projektowała pewne marzenie o symbiozie człowieka z naturą – jak i o
kontrkulturowej utopii. Zdjęcia Dylewskiej nie tylko każą myśleć o równie
bajecznych obrazach Rogera Deakinsa i Jerzego Zielińskiego z tamtego filmu (pamiętne korzenie, rosnące
błyskawicznie pod dotknięciem zakochanych w sobie chłopca i dziewczynki), ale
przede wszystkim i tu, i tam, mamy w gruncie rzeczy fantazję o odcięciu się od
złego, rządzonego przez chłód i śmierć świata tradycyjnych hierarchii. Puszcza jest dla Duszejko
tajemniczym ogrodem właśnie – jej tragedią jest to, że nie może zbudować wokół Kotliny Kłodzkiej ochronnego muru, który powstrzymałby ludzką ingerencję w jej naturalną symbiozę.
W tym sensie dziwią deklaracje
Agnieszki Holland, która w kilku wywiadach berlińskich mówiła o Pokocie jako o filmie zrodzonym z
potrzeby „wyjścia ze strefy komfortu” (tak jak dziwi przyznanie temu
klasycystycznemu wręcz filmowi Srebrnego Niedźwiedzia za „nowatorstwo”). W
istocie jest to film w całości skąpany w komfortowym cieple wartości, które liberalne elity całego świata od dawna ukochały – trudno sobie na przykład wyobrazić, by z podobnie
życzliwym przyjęciem na Berlinale spotkała się, dajmy na to, opowieść o
zapalczywej działaczce pro-life, chowającej pod miedzą wyrzucone płody i palącą
w finale filmu klinikę aborcyjną ku aplauzowi widowni.
Padające pod koniec filmu (nieobecne w
książce) słowa o „oczekiwaniu na rewolucję”, zestawione z obrazem szczęśliwej,
para-hipisowskiej rodziny w dużym domu przy stole suto zastawionym "organicznymi" produktami, mimowolnie
ujawniają stan ducha dzieci roku 1968 w roku 2017. Dawni buntownicy nie cierpią
biedy, ale czują się wyobcowani w świecie odradzających się tradycjonalizmów,
nacjonalizmów i nabierającego nowego impetu chrześcijaństwa. Lekarstwem, jakie
oferuje tym ludziom Pokot jest „splendid
isolation” z jednej, a fantazja o spektakularnej zemście z drugiej strony.
Holland mówi tym filmem mniej więcej tyle: „Our time will come” i nic dziwnego, że jej słuchacze nagradzają to z wdzięcznością.
Pokot, mimo że nie do końca spełniony, jest najlepszym filmem Holland od kilku dobrych lat. Warto go zobaczyć, także dla wysokiego poziomu filmowego rzemiosła. Trudno jednak po seansie nie wyjść z kina ze smutkiem: mimo, że zarzuconą profesją Duszejko jest inżynieria budowania mostów, odnosi się nieuchronne wrażenie, że ten film wpisuje się w ogólnoświatowy trend tych mostów niszczenia i promocji plemienności, która (i w tym Holland ma absolutną rację) przekreśla możliwość stworzenia prawdziwej wspólnoty.
Michale, długo czekać musieliśmy, aby móc znów czytać Twoje kapitalne recenzje polskich filmów również. Dzięki, jest super, a film pani Agnieszki rzeczywiście wart sześciu gwiazdek. Ja osobiście jestem nim nieco rozczarowany, choć jego radykalne proekologiczne, profeministyczne, antymaczystowskie, antypatriarchalne, antyklerykalne przesłanie jest mi ideowo bardzo bliskie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za dobre słowo! Dla mnie to też radość, że mogę znów pozastanawiać się i poanalizować polskie kino.
Usuńoikofobia
OdpowiedzUsuń