Nie czułem się na siłach pisać o tym filmie w weekend żałoby narodowej; oto więc kilka lekko spóźnionych myśli o DOMU, KTÓRY ZBUDOWAŁ JACK Larsa von Triera:
1. Jest to film bardzo dobry, co nie znaczy, że polecam jego obejrzenie każdemu. Stężenie przemocy psychicznej i fizycznej jest tu tak duże, a naruszone tabu tak liczne i tak centralne dla naszej kultury, że na spotkanie z JACKIEM wyruszać należy w zbroi z odbiorczej samoświadomości, a nade wszystko: z ironii. Absolutnie nie uważam, by konfrontacja z prowokacją von Triera miała być dla kogokolwiek "lekturą obowiązkową". Mroku na co dzień mamy wystarczająco dużo. Z drugiej strony: zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu osób z mojego pokolenia (dla mnie nie) jest to twórca formacyjny, co może owocować niejako "odruchową" wizytą w kinie.
2. Można żartobliwie powiedzieć, że coś musi wisieć w powietrzu, kiedy w jednym roku Lars von Trier i Krzysztof Zanussi kręcą filmy dokładnie na ten sam temat. Oczywiście, Trierowski Jack idzie o wiele dalej, niż grany przez Jacka Poniedziałka lekarz w ETERZE, ale faustowskie podglebie jest ewidentne w obydwu przypadkach (w obydwu pojawia się też motyw udręczonych ludzkich ciał jako elementów instalacji artystycznej: u Zanussiego były to "żywe rzeźby" drżące na mrozie). I Trier, i Zanussi, zadają pytanie o los ludzkiej duszy w starciu z absolutnym nihilizmem. Odpowiedzi są -- delikatnie mówiąc -- różne, ale warte porównywania.
3. Pod względem formalnym film jest filozoficzną, amoralną czarną komedią, której najbliższym filmowym odpowiednikiem jest arcydzielne SZLACHECTWO ZOBOWIĄZUJE Roberta Hamera z 1948 roku. Mamy więc pierwszoosobową narrację seryjnego mordercy, wygraną na makabrycznym kontraście jego lingwistycznego wyrafinowania (i estetycznej samoświadomości) z grozą czynów, których dokonuje.
4. Pytaniem, jakie każe nam postawić sobie Trier, jest istota naszego przyzwolenia na obrazy okrucieństwa, jakie nasza kultura generuje. Pod tym względem film jest dalekim krewniakiem pierwszych FUNNY GAMES: podobnie jak kiedyś Austriak, tak teraz Duńczyk podaje nam tę samą pigułkę sadyzmu, co niezliczone dzieła popkultury -- tyle że czyni to bez słodkiej polewy, zazwyczaj je pokrywającej dla łatwiejszej konsumpcji. My, czyli widzowie JACKA, jesteśmy tymi samymi widzami, którzy bez mrugnięcia okiem łyknęli osiem sezonów DEXTERA (Michael C. Hall jako uroczy seryjny zabójca), pięć sezonów BREAKING BAD (z dowcipami takimi jak rozpuszczone w kwasie zwłoki przeciekające z piętra na piętro), czy serię filmów o PILE, w której okrucieństwo traktowane jest jako (umoralniająca) karnawałowa zabawa. Fakt, że na miksturę Triera reagujemy odruchem wymiotnym, jest pośrednim oskarżeniem tych wszystkich wyżej tekstów kultury, oswajającymi sadyzm jako formę makabrycznego wodewilu.
5. Jak zauważył na łamach "Sight & Sounda" Mark Kermode, ostatnie ujęcie JACKA ---- SPOILER! ---- czyli bohater męski wpadający w piekielną czeluść, jest dokładnym odwróceniem wizualnej kody najsłynniejszego filmu reżysera, PRZEŁAMUJĄC FALE, w którym z nieba biją dzwony, czekające na przyjęcie nowej świętej, granej przez Emily Watson. Jako takie, jest to ujęcie aktem przewrotnego samooskarżenia. Cały film jest zresztą kpiarskim autoportretem, w którym Trier bierze na siebie absolutnie każdą krytykę, jaką kiedykolwiek wypowiedziano pod jego adresem -- po czym intensyfikuje ją w stopniu (dosłownie) infernalnym. Jest w tym albo wielka pokora, albo wielka próżność.
6. Nie jest przypadkiem, że film ma premierę w czasie, w którym (w stopniu nie mającym precedensu bodaj od lat 1940-tych), kultura filmowa jest coraz to powszechniej traktowana jako platforma moralnego ulepszenia odbiorców. Magiczne przekonanie, zgodnie z którym filmy głoszące inkluzywność uczynią świat bardziej inkluzywnym miejscem, znajduje się w samym centrum Trierowskiego ataku. Oskarża nas on o moralne samooszustwo, lokujące walkę dobra ze złem gdzieś indziej, niż w nas samych.
7. Nie wrócę do tego filmu. Jego oglądanie było dla mnie udręką, mimo maestrii realizacji. Nie ma co jednak oszukiwać się, że nie jest to film z przerażającą precyzją chwytający ducha naszego czasu. Jeśli ktoś chce się z barometrem Triera skonfrontować, droga wolna. Zostaliście ostrzeżeni.