Klakson, zakręt, kraksa, syrena! Pościgi samochodowe mają swoją długą kinową historię (a wszystkie drogi prowadzą jak zawsze do Griffitha i – tym razem – do The Girl and Her Trust [1912], gdzie samochód ścigał się z lokomotywą). Siła tych sekwencji jest prymitywna i pierwotna, ale – jak to zwykle bywa w sztukach pięknych – by osiągnąć ów cios w bebechy, artysta musi wymierzyć wszystko od linijki i (w przypadku filmu) uporać się dodatkowo z obezwładniającą logistyką kręcenia w autentycznych lokalizacjach.
Oglądanie dobrze nakręconego pościgu jest fizyczną sensacją, odczuciem zmysłowym – i w tym sensie odsyła nad do samego serca terminu „film sensacyjny”, który w polszczyźnie uchwytuje sedno lepiej, niż angielskie „action movie”. Sensacyjny, czyli taki, którego zadaniem jest nas pobudzić, ożywić, napiąć nasze mięśnie i zwilżyć nasze dłonie; to film, po którym powinniśmy mieć blizny na udach po własnych, wczepionych w nie w trakcie seansu paznokciach.
Mój prywatny ranking pościgów samochodowych układa się następująco:
1. Francuski łącznik (1971, Friedkin) – Właśnie dlatego, że nie wstydzi się naiwnej skali wielkopańskiego Griffitha: tutaj Gene Hackman ściga się z wagonikiem metra!
2. Bullitt (1968, Yates) – Za muzykę konkretną, rozpisaną na opony, asfalt i odpadające kołpaki.
3. The Driver (1978, Hill) – Za cudowny dowcip, jakim jest spokój na twarzy Ryana O’Neala
4. Królowie nocy (2007, Gray) – Za deszcz zakłócający widoczność.
5. Żyć i umrzeć w Los Angeles (1985, Friedkin) – Za jazdę pod prąd i kalifornijskie słońce jeszcze ostrzejsze, niż w Bullicie.