DUNKIERKA to film "po byku": kawał kina, samo mięcho, dieta wysokobiałkowa. Christopher Nolan wpisuje się nim w bardzo wąską tradycję kina faktograficznej (re)konstrukcji, obsesyjnie skupionej na spójności czasoprzestrzennej, na konkrecie i na wywołaniu wrażenia "bycia-tam-wtedy". Podobnie jak w innych wybitnych filmach tego ekskluzywnego (bo wymagającego niebywałych reżyserskich bicepsów i sporej kasy) nurtu, takich jak DZIEŃ SZAKALA Zinnemana, ŚMIERĆ PREZYDENTA Kawalerowicza, czy FRANCUSKI ŁĄCZNIK Friedkina, tak i tutaj introspekcji w zasadzie nie ma. Są ciała w przestrzeni; są maszyny; jest wielka woda -- i jest bezmiar powietrza. (DUNKIERKA zaczyna się nawet od wyliczenia i ponumerowania głównych obszarów akcji.)
Jest także survival. Nolan rozpędza się powoli, ale w końcu wciska gaz do dechy: poczucie osaczenia ewakuowanych brytyjskich żołnierzy uzyskuje realny, fizyczny niemal ekwiwalent w reakcjach widowni. Te emocje nie mają wiele wspólnego z empatią, raczej z trzewiowym współodczuwaniem ekstremalnego zagrożenia -- efekt, w którego zbudowaniu kluczowa okazuje się pulsująca muzyka Hansa Zimmera (którą można by spokojnie zagrać na rave'owej imprezie i patrzeć, jak tłum zatraca się w transie). O dziwo, ten paradoksalny film -- epicki fresk technokraty bez poczucia humoru i ze śladową wrażliwością na skomplikowanie osoby ludzkiej -- działa znakomicie jako brytyjski film patriotyczny. Dzieje się tak dlatego, że Nolan oddaje stery postaci Marka Rylance'a, kapitana niewielkiego kutra (jednego z setek tzw. "Little Ships"), którego heroizm i determinacja są równie niewzruszone i przylegające do skóry, jak przylega doń koszula i wełniany sweterek. Jeśli ten film w ogóle ma serce, to lokuje się ono gdzieś między tostem, marmoladą i kubkiem herbaty, które otrzymują ratowani żołnierze od pielęgniarek zwracających się do nich per "luv". Pod koniec są nawet białe klify Dover (przepraszam, Dorset: to taki Nolanowski "dowcip").
Ocena? Daję 7 na 10. Przez większość seansu miałem serce w gardle. Kiedy wróciło na miejsce, zorientowałem się, że poza mocnym trzewiowym chwytem ten film nie ma w zasadzie nic więcej do zaoferowania. Mimo to podobało mi się. Nolan jest niebywale mocarnym reżyserem jak na kogoś, kogo mało interesują bliźni.
Dobra recenzja, pomogła mi poukładać w głowie parę myśli po seansie - dzięki!
OdpowiedzUsuńDziękuję :-)
UsuńTrochę się nie zgodzę, że Dunkierka nie oferuje nic poza "trzewiowym chwytem". Co prawda, kiedy oglądałam ten film w kinie, rosło moje zdziwienie i trochę nawet zażenowanie w trakcie finałowej, przepełnionej patosem sceny (w której czytany jest artykuł o ewakuacji). Nie mogłam zrozumieć tego zabiegu, tej przesady, tej pompy, jednak sam ostatni kadr zmienił kompletnie wydźwięk tego fragmentu. Kiedy ucicha wszelka muzyka, a Whitehead przeczytał już te pompatyczne wersy, oglądamy w kompletnej ciszy krótkie zbliżenie na jego twarz - brudną, zmęczoną, prawie pozbawioną emocji, zdającą się pytać - po co? Czy patriotyczny patos i obrócenie ewakuacji w pewne "zwycięstwo" wróci życie młodym ludziom, którzy zginęli w stanie mocno psychotycznej chęci powrotu do domu, niewiele mającej z tym patriotyzmem wspólnego? Ten populistyczny tekst nabrał wtedy w moich oczach pewnej groteski i uratował końcówkę filmu. Jednocześnie wiem, że to moje spojrzenie i interpretacja - zupełnie różne od zamysłu Nolana.
OdpowiedzUsuńchwalą
OdpowiedzUsuń