JESTEM NAJLEPSZA. JA, TONYA to film brawurowy. Ba, mało powiedziane. To film, który brawurą mógłby obdzielić ze cztery inne filmy. Craig Gillespie opowiada historię Tonyi Harding niezwykle kinetycznie: nie ma sceny, w której kamera nie doskakiwałaby do czyjejś twarzy, ewentualnie nie ślizgałaby się między ostrzem łyżwy a taflą lodowiska lub nie krążyła wokół Tonyi z energią godną wizualnych piruetów z CZARNEGO ŁABĘDZIA Aronofsky'ego.
Kreska jest gruba, tempo zawrotne, soundtrack kipi od hitów używanych niczym przecinki, a co dwie-trzy minuty pada tzw. zinger, czyli mistrzowska linijka, której nie da się zapomnieć. Aktorstwo jest świetne i mocne; niuansów jest mniej niż mocnych uderzeń po gębie (raz widza, raz bohaterów).
Chwilami jest, cóż, *za bardzo*. (Palkowski to przy Gillespiem narracyjny asceta.)
Ale nie ma co kryć: film chwyta i płynie. Poza świetną Margot Robbie (przypominającą młodą Kathleen Turner) i popisową Allison Janney (będzie Oscar, choć wolałbym, żeby powędrował do Laurie Metcalf), jest jeszcze Paul Walter Hauser jako półgłówkowaty suseł-spaślak (wyglądający, jakby dopiero co przebudził się ze snu, który będzie rozkminiał przy piwie przez następne dwa dni), Sebastian Stan jako uroczy brutal i poczciwiec w jednym, a wreszcie dawno nie widziany przeze mnie Bobby Cannavale w roli najbardziej ironicznego z członków greckiego chóru komentującego akcję. Całość jest miłosnym, groteskowym miłosnym listem pod adresem white trashu, determinacji i popapranej amerykańskiej psyche. Bardzo warto.
Ocena: 7/10
Bardzo słaby to jest film według mnie. Za to blog jest bardzo fajny.
OdpowiedzUsuńfajny film
OdpowiedzUsuń